Dzielmy się Dobrym Słowem (17.05.2009 r.) VI niedziela Wielkanocna, rok B

Zdolność kochania

Bóg jest miłością. Jeżeli ktoś kocha, naprawdę się rozwija. Jeżeli ktoś mądrze kocha, jak Chrystus, naprawdę doświadcza przemieniającej mocy. Zachowując przykazania, rozważając słowo i stosując je w życiu, mamy szansę na radość życia: To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. Jesteśmy markotni, narzekamy, utyskujemy, stajemy się niewolnikami problemów, jeśli brak nam żywej relacji z Bogiem. Żywa relacja z Bogiem przekłada się na żywą relację z człowiekiem, na tyle, na ile to od nas zależne.


To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali. Tyle mówi Chrystus.

Być może należy to już do rzadkości, że listonosz roznosi renty czy emerytury po domach, ale pewnie jeszcze zdarzają się takie sytuacje. Wyobraźmy sobie, że przychodzący z rentą listonosz wie także o tym, że jedna emerytka jest pokłócona z drugą, mieszkającą po sąsiedzku. Przekazując rentę mówi: Przykazuję pani, żeby się pani pogodziła ze swoją sąsiadką, żeby pani ją kochała, szanowała. Bądź przynosi na przykład pismo od prezydenta miasta, z którego wynika, że sąsiadki są pokłócone i powinny się pogodzić: Nakazuję pani kochać tę sąsiadkę.

Nietrudno wyobrazić sobie reakcje. Pewnie byłyby różne, bo ile ludzi, tyle wrażeń, tyle reakcji. Ale niewykluczone, że jedną z myśli, którą można by było zwerbalizować czy też wyrazić w jakiejś konkretnej postawie, byłoby oburzenie: Jakim prawem? Jak on śmie wtykać nos w nie swoje sprawy? Co on mi będzie nakazywał? Co go to w ogóle obchodzi, jak ja żyję z sąsiadką?

Otóż jest Ktoś, kogo obchodzi, jakie są relacje między nami. Tym Kimś, jest Chrystus. Jest Ktoś, kto nakazuje nam miłość. A nakazuje ją Ten, który nie boi się niczego, w znaczeniu, że jest Panem wszystkiego, pokonuje śmierć. Jeżeli jest to Ten, który tuż przed śmiercią modli się i jednocześnie mówi do swoich uczniów: Jak Mnie potraktował Ojciec, jak Mnie ukochał, tak i wy zostaliście przeze Mnie potraktowali, pokochani, to wie, co ma na myśli, o co chodzi.

Jezus nakazuje miłość. Kto nie kocha, ten grzeszy. Kto nie kocha, ten nie zna Boga – tak dziś mówi św. Jan: Kto nie miłuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością.

Bóg – przepraszam za wyrażenie – wsadza nos w nasze sprawy, bo Jemu zależy na nas, bez względu na to, czy będziemy się oburzać, obrażać, czy też będziemy mówić: Nie, nie, ja sobie sam poradzę. Owszem, słyszałem w kościele, że trzeba kochać, ale ja mam troszeczkę inny pogląd na tę kwestię. Żyjemy w demokratycznym państwie, każdy może w dowolny sposób stosować sobie to przykazanie… Bez względu na to, jak zareagujemy, Jezus nakazuje miłość. Dlaczego? – Bo bez miłości zginiemy, udusimy się we własnym sosie. W przeciwieństwie do kapusty, która jeżeli skiśnie, jeszcze się na coś przyda, my, jeżeli skiśniemy w wierze, nadajemy się tylko na to, żeby nas wyrzucono, podeptano jak sól, która utraciła swój smak.

Jezus nakazuje miłość. Wie, co mówi. Nakazuje miłość bardzo praktyczną, o której w pierwszej kolejności przekonują się Jego apostołowie. Dziś staje przed nami Piotr. Deklarował się Mistrzowi, że będzie pierwszy na liście, który odda za Niego życie, i był pierwszym na liście, który odszedł od Niego. Kiedy Jezus oddawał swoje życie, Piotr zaparł się Go. Ale ten sam Piotr doświadczył, że przykazanie miłości zostało w pierwszej kolejności zrealizowane przez Jezusa, że to nie była obietnica wyborcza, zabieg PR-owski: Powiedz coś, żeby ludzie Cię posłuchali, powiedz im o miłości… Nie! To była obietnica i przykazanie, które Jezus spełnił jako pierwszy, bo przebaczył wracającemu Piotrowi, który gorzko zapłakał. Piotr doświadczył, że jeżeli istnieje Bóg, to jest miłością.

Piotr doświadczając tej miłości – jak słyszymy dziś w relacji św. Łukasza z Dziejów Apostolskich – idzie do wroga Żydów, do oficera rzymskiego Korneliusza. Idzie do jego domu, bo otrzymał nakaz, że ma wejść do domu poganina. W pierwszej wersji jest bardzo dyskretny i dyplomatyczny, bo nie mówi o nim, jako o poganinie. Używa słowa: cudzoziemiec. Żyd nie mógł przekraczać progu domu poganina. To było w ogóle nie do pomyślenia. Trzymając się przykładu podanego na początku naszych rozważań, jest to troszeczkę tak, jakby nagle buńczucznie nastawiona do swojej sąsiadki emerytka pomyślała: Ja tam nie wejdę w żaden sposób. Chyba na głowę upadłeś, że ja tam pójdę…

Otóż Piotr idzie do domu poganina, bo przekonał się, że miłość jest bardzo konkretna. To nie jest mgliste uczucie, ale konkretna postawa wychodzenia do innych ludzi, szczególnie do tych, do których byśmy nie chcieli wyjść.

Cudzoziemiec Korneliusz przekonał się o miłości, która przebacza i daje przebaczenie, niesie Dobrą Nowinę. Korneliusz jest na tyle otwarty, że kiedy wychodzi na spotkanie Piotrowi, pada mu do nóg i oddaje mu pokłon. Piotr czuje się skrępowany i mówi: «Wstań, ja też jestem człowiekiem». Piotr zna swoje miejsce w szeregu. To nie jest ktoś, kto po dobrze wygłoszonym kazaniu nadstawia ręce do uścisków i uszy, żeby ktoś przyszedł i powiedział: Ale pięknie głosiłeś… To nie jest ktoś, kto po przełamaniu się i pójściu do sąsiadki, będzie później chodził po bloku i się chwalił: Ja, ja się przełamałem. To ja byłem pierwszy, to ja rękę wyciągnąłem… – Nie, Piotr działa pokornie, bo taka jest miłość – konkretna i pokorna.

Piotr odkrywa miłość i składa piękne świadectwo: «Przekonuję się, że Bóg naprawdę nie ma względu na osoby. Ale w każdym narodzie miły jest Mu ten, kto się Go boi i postępuje sprawiedliwie». Co to znaczy? – Przekonuję się, że jeżeli Bóg przebacza, to nie po to, żeby kogoś wywindować, wynieść nad innych, ale żeby uczynić go świadkiem przebaczenia. Piotr dostąpiwszy przebaczenia, idzie i głosi przebaczenie.

Piotr mówi tak otwarcie i konkretnie, że w czasie jego kazania Duch Święty zstępuje na wszystkich słuchających nauki. Tak, ten, kto słucha, otrzymuje Ducha Świętego. Ks. prof. Kudasiewicz, nasz wybitny biblista, mówi, że gdy słuchamy słowa Bożego, rozważamy je, przyjmujemy w komunii Ducha Świętego. Jakaż to radosna nowina dla tych, którzy nie mogą przyjąć – często nie z własnej winy – Ciała Pańskiego, że mogą przyjąć Jezusa przychodzącego w Duchu Świętym w czasie rozważań słowa.

Celem naszego przyjścia do Jezusa jest słuchanie Go i posłuchanie. Nie przychodzimy po to, żeby się podbudować, że my przyszliśmy, a sąsiad nie. Przyszliśmy posłuchać Bożego słowa, bo gdy go słuchamy, Duch Święty zstępuje na nas i rodzi w nas nowy zapał wiary, nowy zapał do składania świadectwa Chrystusowi, który mówi: Kochajcie, bo zginiecie – mądrze kochajcie.

Zdumieli się wierni pochodzenia żydowskiego, którzy przybyli z Piotrem, że dar Ducha Świętego wylany został także na pogan. Słyszeli bowiem, że mówią językami i wielbią Boga. Wierni pochodzenia żydowskiego byli przekonani, że tylko oni mogą mieć przywilej wiary.

Zdumiałbym się, gdyby się okazało, że ktoś, o kim myślę, że z niego nic nie będzie, jest kochany przez Boga, że Bóg chce mu pomóc. Że Bóg widząc zwaśnione osoby, pokłócone w rodzinie z pokolenia na pokolenie, chce pomóc jednym i drugim, nie kosztem jednych, wywyższając drugim. Jezus oddał za wszystkich życie – za Judasza też.

Przykazanie, do którego wzywa nas Chrystus, wyraża się w bardzo konkretnych postawach. Drogie siostry i drodzy bracia, trzymając się przykładu pogniewania czy braku wybaczenia, czy może jakichś złośliwości, które sobie czynimy w małżeństwie, w rodzinie, w kapłaństwie – dziś jesteśmy wezwani, żeby zastosować dobry i skuteczny sposób na te waśnie. Tym sposobem jest miłość, konkretne zainteresowanie drugim człowiekiem, nie obojętność: A co mnie to obchodzi, kto tam choruje, tyle jest chorych na świecie, ma przecież swoje dzieci… Zachowując się w ten sposób, umywamy ręce jak Piłat. To nie jest naśladowanie Ewangelii, chociaż ta postać w Ewangelii występuje.

Stosować przykazanie miłości, to przejąć się czyimiś sprawami, jak własnymi. A jest to możliwe tylko w jednym przypadku – kiedy dostrzeżemy, jak Bóg przejął się naszymi sprawami, jak Bóg żywo reaguje na nas. Możemy to zobaczyć, doświadczamy tego, kiedy słuchamy Jego słowa i zachowujemy Jego przykazania, kiedy przychodzimy na Mszę Świętą po to, by odkryć, że Jezus się modli. Słyszeliśmy we wczorajszej Ewangelii: Ojcze, proszę nie tylko za nimi, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie. Jestem przemodlony przez Chrystusa. Przychodzę na Eucharystię, żeby się zjednoczyć z Nim w modlitwie, by odkryć, że mam wyjść z niej przemodlony i składać świadectwo innym ludziom.

Wczoraj na spotkaniu jednej ze wspólnot ktoś powiedział, że najbardziej dotarło do niego to, że przychodząc na Mszę Świętą, poświęcając czas Bogu, nie marnuje czasu, nawet gdyby świat mówił, że mógł zrobić tyle rzeczy… Osoba ta mówiła, że nawet gdyby okazało się, że problemy wcale się nie zmniejszają, to przychodząc na Eucharystię, otrzymuje dar mocy, Ducha Świętego, pokoju, i może spojrzeć na problemy z innej perspektywy, umie wstawić im czoła.

Zatopieni w modlitwie wiedzą, o czym mówię. Ci, którym nie dane jest z różnych powodów modlić się w czasie Mszy Świętej, ale skupiają się na wszystkim, tylko nie na Chrystusie, trudniej tę prawdę przyjmą. Stąd prośba, abyśmy otoczyli się modlitwą, żeby nie był to spektakl, teatr, zaliczona obowiązkowa Msza Święta, ale spotkanie z żywym Bogiem, który daje nam miłość i dlatego ma prawo – bo sam ją zastosował w życiu i stosuje – wymagać od nas miłości. Dlaczego? – Bo inaczej zginiemy, przepadniemy.

Bóg jest miłością. Jeżeli ktoś kocha, naprawdę się rozwija. Jeżeli ktoś mądrze kocha, jak Chrystus, naprawdę doświadcza przemieniającej mocy. Zachowując przykazania, rozważając słowo i stosując je w życiu, mamy szansę na radość życia: To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. Jesteśmy markotni, narzekamy, utyskujemy, stajemy się niewolnikami problemów, jeśli brak nam żywej relacji z Bogiem. Żywa relacja z Bogiem przekłada się na żywą relację z człowiekiem, na tyle, na ile to od nas zależne.

W książce Philipa Yanceya znalazłem potężne świadectwo stosowania miłości w praktyce przez księdza profesora Henriego Nouwnena. Autor pisze o tym księdzu w następujący sposób: Wykładał kiedyś na Uniwersytecie w Harvarda. U szczytu swojej kariery przeprowadził się z Harvardu do miejsca o nazwie Daybreak położonego blisko Toronto, by zając się swoim przyjacielem Adamem, który wymagał stałej opieki. Posługuje teraz nie intelektualistom, lecz młodemu człowiekowi, którego wielu uznaje za zupełnie bezużytecznego, kogoś, kto w ogóle nie powinien był się urodzić. Oto jak Nouwen opisuje swojego przyjaciela: „Adam na 25 lat. Nie mówi ani nie potrafi się rozebrać. Nie może samodzielnie chodzić ani jeść bez pomocy opiekuna. Nie płacze ani nie śmieje się, tylko od czasu do czasu nawiązuje kontakt wzrokowy. Jego plecy są zniekształcone, a ruchy rąk i nóg zupełnie nie skoordynowane. Cierpi na ostry przypadek epilepsji i pomimo mocnych środków farmakologicznych, rzadko zdarza mu się dzień bez ostrego napadu padaczkowego. Czasem, gdy nagle zesztywnieje, wydaje głośny gardłowy jęk. Kilka razy widziałem, jak jedna duża łza spłynęła mu po policzku. Około półtorej godziny zajmuje mi obudzenie Adama, podanie mu lekarstw, zaniesienie go do łazienki, umycie i ogolenie go, wyszorowanie mu zębów, ubranie, zaprowadzenie do kuchni, podanie mu śniadania, posadzenie go w wózku inwalidzkim i zawiezienie go do miejsca, w którym spędza większość dnia na ćwiczeniach terapeutycznych”.

Autor książki pisze: Gdy odwiedziłem Nouwena w Toronto, obserwowałem, jak wykonuje swoje codzienne obowiązki związane z opieką nad Adamem i muszę przyznać, że pojawiła się we mnie przelotna wątpliwość, czy aby jest to na pewno najlepszy sposób na spożytkowanie jego czasu. Słyszałem jego wykłady i przeczytałem dużo jego książek. Ma wiele do zaoferowania. Czy ktoś inny nie mógłby się podjąć tego niewdzięcznego zadania? Kiedy ostrożnie poruszyłem ten temat w rozmowie z samym Noumenem, wytłumaczył mi, że błędnie zinterpretowałem to, co zobaczyłem. „Z niczego nie rezygnuję – powiedział z naciskiem. To ja, a nie Adam, czerpię największe korzyści z naszej przyjaźni”. Następnie zaczął wymieniać wszystko, co zyskał. Zaczął, że godziny spędzone z Adamem dały mu wewnętrzny pokój i tak wielkie spełnienie, że wszystkie inne jego wzniosłe zadania, zdają się być przy tym nudne i powierzchowne. W początkowym okresie opieki nad tym bezradnym jak małe dziecko mężczyzną, uświadomił sobie, jak bardzo pochłonięty był robieniem kariery i rywalizacją, jak wielką obsesją stał się dla niego sukces – zarówno w ośrodku akademickim, jak i w kręgu duchownym. Adam nauczył go, że to nie nasz rozum, lecz serce, czyni nas ludźmi, nie nasza zdolność myślenia, lecz kochania.

To wam przykazuję, abyście się wzajemnie kochali.

Pozdrawiam w Panu – ks. Leszek Starczewski.