Dzielmy się Dobrym Słowem na 16.01.2009 r.


Spryciarze

Dziś w Ewangelii stają przed nami spryciarze. Jest ich czterech. Niosą jednego. Wtrynili się przed wszystkimi przed samego Chrystusa z kimś, kto o własnych siłach nie mógł przyjść. Są takie stany w życiu człowieka, że jeżeli ktoś mu nie pomoże, to on się nie ruszy, ewentualnie zamruga powieką, trochę jeszcze pooddycha z ciężkim sercem.

Duchu Święty, Ty wiesz, jak uzdalniać serce i umysł człowieka, aby otwierały się na słowo Jezusa. Dziękujemy Ci, że już nad tym pracujesz. Pomóż nam odpowiedzieć na tę prawdę i na Twoje działanie naszym pragnieniem usłyszenia tego, co chcesz nam przekazać.

Kiedyś, jeszcze jako licealista, kiedy stałem w kolejce do spowiedzi, wkurzyła mnie jedna osoba, która cwanie weszła w kolejkę przede mną tuż przed konfesjonałem. Nie wiem, czy macie takie doświadczenie, drogie siostry i drodzy bracia, kiedy stoicie w długiej kolejce i nagle ktoś przed nosem się wam wtryni, i jeszcze jest dumny jak paw, udaje, że nic się nie stało.

Dziś w Ewangelii stają przed nami spryciarze. Jest ich czterech. Niosą jednego. Wtrynili się przed wszystkimi przed samego Chrystusa z kimś, kto o własnych siłach nie mógł przyjść. Są takie stany w życiu człowieka, że jeżeli ktoś mu nie pomoże, to on się nie ruszy, ewentualnie zamruga powieką, trochę jeszcze pooddycha z ciężkim sercem.

Z dzisiejszego słowa wypływa do nas podwójna prawda. Sprytny, bezczelny w wierze – używając języka bardziej ewangelicznego – to ktoś, kto w gwałtowny sposób zmierza do źródła uzdrowienia i łaski.

Żeby taką gwałtowność wzbudzić w sercu człowieka, trzeba go sparaliżować. On musi naprawdę chcieć, a chce naprawdę, kiedy doświadcza, że jest w niemocy. Mało tego, jest to tak potworna niemoc, że on choćby nawet chciał, to się nie ruszy. I przez to Pan Bóg uruchamia dobro w innych ludziach, którzy go przynoszą.

Sparaliżowani, może nie widzimy osób niosących nas w modlitwach, w swoich pragnieniach, w troskach, w sygnałach puszczonych komórką, w znakach potwierdzających czujność i obecność, w swoich cichoszeptach – jak ktoś określił modlitwę w stanie, kiedy nic już nie udaje się wydobyć z człowieka. W kwileniu jaskółczego pisklęcia – jak mówi psalmista: kwilę jak pisklę jaskółcze, wzdycham jak gołębica, jestem jak samotny ptak na dachu.

Pan Bóg uruchamia dobro. Trzeba kogoś sparaliżować, żeby zapragnął, żeby obudziło się dobro w innych, żeby obudził się w innych spryt.

Wtrynili się przed kolejkę… Taka gwałtowność, której dziś dają wyraz czterej niosący paralityka, wywołuje u Chrystusa reakcję, podobną do reakcji ojca, kiedy widzi powracającego syna, rzucającego mu się w ramiona i wyznającego jakąś głupotę, którą zrobił, gdzieś ukrył. Słowo, użyte dziś przez Chrystusa, tak właśnie brzmi: Synu. To tak, jakby życzliwa osoba, powiedziała do nas po imieniu: Leszku, kto ci powiedział, że nie mogę ci pomóc? Synu, córko…

W ramach rozważań tego słowa, zachęcam, żeby wstawić tam swoje imię, żeby usłyszeć Chrystusa, który tak do nas mówi. Nawet gdyby wam przez gardło nie chciało przejść, gdyby trzeba gwałtownie naciskać, żeby przeszło wasze imię, pomęczcie się, żebyście usłyszeli: Synu, odpuszczają ci się twoje grzechy. Córko, kto ci takich głupot naopowiadał, że Mnie nie ma w twoim życiu?

Ten paraliż, w fizycznej warstwie będący poważnym problemem, chorobą, to także symbol naszych grzechów, naszych paraliży.

Co cię sparaliżuje w przeżywaniu Eucharystii? W jakim stanie chciałbyś się znaleźć przy Panu teraz? Paraliżuje cię to, że masz trudność w przeżywaniu Mszy św., w przyjmowaniu słowa? Paraliżuje cię to, że nie masz pomysłów na ożywienie twojej wiary? – Niech cię paraliżuje. Co też ksiądz za życzenia składa…

Niech cię poparaliżuje. – Ale to chyba trzeba serca nie mieć, żeby tak powiedzieć. – Nie, mam serce. Bije mi też w nocy. Mam serce i sam doświadczam tajemniczego działania Ducha Świętego również w chwilach paraliżu. Mam także świadomość tego, że to, co mówię w tej chwili, jest prawdą, za którą niebawem oberwę, bo jeżeli ktoś głosi prawdę, to musi dostać po buzi – mówiąc delikatnie. Zmaganie się i zemsta złego jest bezlitosna i najmniej oczekiwana. Jest to cena za głoszenie prawdy. Mówię to, by złożyć świadectwo również i w tej materii, że głoszenie prawdy dotyka, boli. Głoszę słowo z drżeniem i bojaźnią, chociażbym przedstawiał się jako bohater słowa.

Paraliż, dotykający mnie i ciebie w ostatnim czasie, trudna relacja, jaka w tej chwili ci się przypomina, słabość, grzech, wyrzut sumienia przychodzące ci teraz na myśl, są okazją do spotkania się z Panem.

Nie bój się prosić o modlitwę. Proś o modlitwę, mając świadomość, że prosisz o nią osoby, które także zapomną. W sytuacji paraliżu odkrywam, że nie zrobię wielkich ruchów, nie podołam wielu sprawom, nie wiem, co się dzieje. Nawet prorok i kapłan, niczego nie pojmując, błąkają się po kraju – mówi prorok. Ale to, że jestem sparaliżowany tym, że nie wiem, co się dzieje, że nie wiem, jak dalej poukłada się w moim życiu czy życiu świata, wcale nie oznacza, że Bóg nie wie.

Synu, dziecko, już nie takie hece przeżywałem ze światem – mógłby nam powiedzieć Pan.

Przygnębiające nas i trafiające do naszych serc informacje są tylko cząstką. Nagłaśniane sprawy, które mogą gorszyć, to tylko płotki wpadające w sieć. Rekiny dalej pływają. I tak Bóg wie, co z tym zrobić. I tak Bóg prowadzi cały świat ku pełni zbawienia, nawet gdy rozlega się śmiech na sali, śmiech w czasie dyskusji, w której ktoś jasno i zdecydowanie opowiada się po stronie wiary katolickiej. Bóg wie, że prowadzi świat do pełni zbawienia. Jest świadom tego, co dzieje się na świecie.

Mówi nam o tym, żebyśmy rozważyli te prawdy, przywołali Ducha Świętego, aby z wiarą odpowiedzieć na to słowo. Nieprzypadkowo w dzisiejszym obrazie ewangelicznym sytuacja jest tak przedstawiona, że: Nie mogąc z powodu tłumu przynieść go do Niego, odkryli dach nad miejscem, gdzie Jezus się znajdował, i przez otwór spuścili łoże, na którym leżał paralityk.

Pomysły przychodzą z góry. Spojrzeniem Boga mam patrzeć na to, co się dzieje. A Bóg przedstawia mi się jako ktoś, kto zna rozwiązanie. Spływająca z góry łaska, spływające z góry światło, pozwala inaczej spojrzeć na sytuacje po ludzku głupie, dziadowskie i beznadziejne. Świat mówi, że jest to głupstwo. I będzie tak mówił, bo z tego się utrzymuje. Z głupoty żyją głupi.

Łaska spływa z góry. Jezus mówił: Gdy zostaniecie uzbrojeni mocą w wysoka, zrozumiecie słowo. Dlatego wołanie o światło z góry jest superpomysłem. Pomysły przychodzą z nieba. Z siebie mamy niewiele zachęt. Z nas pochodzi tylko słomiany zapał, gwałtowne postanowienie i odkrycie tego, że znowu się nie udało, że ten kolejny upadek miał się w ogóle nie zdarzyć… Z nas wychodzi wersja sparaliżowania.

Chrystus ma na ziemi władzę. Dysponuje na niej pełnią pomysłów, bo posyła je z nieba na ziemię. Przychodzi do nas w swoim słowie. Jest świadom tego, do kogo prowadzi dzieje zbawienia – do Ojca, do pełni zbawienia. Dlatego – w nawiązaniu do pierwszego czytania – gdy jeszcze trwa obietnica wejścia do Bożego odpoczynku, lękajmy się, aby ktoś z was nie mniemał, iż jest jej pozbawiony.

Bójmy się wiary w to, że nie jesteśmy prowadzeni do nieba, do pełni zbawienia. Bardziej niech to nas zajmuje, a nie rozliczanie z sobą samym czy z drugim człowiekiem, czy też z Panem Bogiem, tego, w którym miejscu nie nadaję się do kochania, w których miejscach nie wierzę. Wołajmy o światło z góry.

Jeśli w wielu z nas w niedzielę wieczorem budzi się niechęć w związku z obowiązkami, które mają się pojawić już w poniedziałek i jedyne, co może nas jeszcze trzymać, to przekonanie: byle do piątku, to mamy niesamowita okazję, by odkryć dziś w pierwszym czytaniu prawdę wyrażającą się w sformułowaniu: Byle do nieba, byle do odpoczynku. Jeśli dla wielu z nas piątek kojarzy się z chwilą oddechu, to obietnica wejścia do Bożego odpoczynku jest dla nas bardziej możliwa do rozważenia, bo mamy się do czego odwołać: byle do piątku – byle do nieba. Idziemy odpocząć – tak mówi dziś Boże słowo. To, że nie muszą wam udowadniać, że jest po czym odpoczywać, jest sprawą, która skraca nasze rozważania.

W dzisiejszym czytaniu pojawia się także motyw, o którym wspomnieliśmy przy okazji komentowania Ewangelii, a mianowicie pomoc innym. Autor Listu do Hebrajczyków mówi: Albowiem i myśmy otrzymali dobrą nowinę, jak i ci, którzy wyszli z Egiptu, lecz tamtym słowo usłyszane nie było pomocne, gdyż nie łączyli się przez wiarę z tymi, którzy je usłyszeli.

Chcieli w pojedynkę to rozstrzygnąć, według własnych koncepcji. Nie łączyli się przez wiarę z tymi, którzy usłyszeli słowo. Wiara wymaga, by o niej mówić. Rozważane słowo wymaga, aby się nim dzielić, przynosić Jezusa do osób sparaliżowanych.

Drogie siostry i drodzy bracia, Panu Bogu nie chodzi o naszą gwałtowność dlatego, że bawi się naszym paraliżem. Paraliż jest nam potrzebny, aby wzbudziła się gwałtowność. Ratujcie się z tego przewrotnego pokolenia – mówi św. Piotr. Czasy są złe – nieraz powtarzamy. Bliskość królestwa Bożego i pragnienie odpoczynku w Panu są naszą tęsknotą.

Jest to prawda wypływająca dziś ze słowa Bożego i zachęcająca nas do prostego stwierdzenia: byle do nieba. Już wszystko zniosę, byle do nieba, byle odpocząć w Panu na wieki.

Druga zachęta: rozejrzymy się bardziej, otwierając oczy, z kim dzielić się wiarą, rozmawiać o niej, z kim nawiązać dialog, w czasie którego poproszę o pomoc, ale i sam przez to pomocy udzielę, bo dam okazję do dobrego czynu.

Kiedy ktoś za bardzo chciał sam porobić różne pomocne rzeczy, mój pierwszy proboszcz, ks. Czesław, zwykł mawiać: Czemu nie dajesz okazji do dobrego uczynku innym osobom? Tak sam chcesz wszystko zagarnąć.

Pan Bóg wie, w jaki sposób udzielić pomocy i chce tej pomocy udzielać, dopuszczając również paraliż i motywując innych do przyjścia paralitykowi z pomocą. Rozejrzyjmy się, drogie siostry i drodzy bracia, kogo trzeba przynieść, bo jest już sparaliżowany? Zapytajmy samych siebie, czy czasem na miarę oddechów, drgnienia powiek, tą sparaliżowaną osobą, którą mam przynieść Panu, nie jestem czasem ja sam?

Jezu, przychodzisz do nas. Na szczęście trudno jest się do Ciebie dostać, bo nie jesteś łatwy do zdobycia. Jezus łatwo zdobyty, łatwo odchodzi – tak, jak łatwa miłość, która łatwo przyszła, łatwo odeszła.

Dziękujemy Ci, Panie, że w swojej mądrości uwzględniasz także chwile paraliżu, jako miejsca, w których chcesz objawić swoją moc, swoje uzdrowienie, swoje zapewnienie, że i przez takie sytuacje prowadzisz nas do pełni zbawienia, do odpoczynku.

Pozdrawiam w Panu – ks. Leszek Starczewski.