Dzielmy się dobrym Słowem na 20.01.2009 r.

Odwaga nadziei

Nadzieja pozwala przebijać się przez to, co w tej chwili jest niewidoczne, przez to, co zasłania mi obraz Boga. Chociaż nie widzę rozwiązania różnych skomplikowanych, złożonych spraw mojego życia, żywię nadzieję, że Pan Bóg wie, jak z tego wyjść. Chociaż w tej chwili nie przeczuwam, nie wyczuwam Jego obecności, żywię nadzieję, że On jest. Nadzieja pozwala przedrzeć się przez różne zasłony… W jej kształtowaniu niezbędna jest cierpliwość.

Wyobraźmy sobie sytuację, w której dowiadujemy się z całą pewnością, że zostało nam jeszcze pół dnia do powtórnego przyjścia Chrystusa, że nadszedł czas, aby scalić całą swoją energię, zorganizować wszystkie z możliwych pomysłów, jakie odłożyliśmy na bok, bo przykryło nas zniechęcenie, aby właściwie przygotować się na powtórne przyjście Chrystusa, na spotkanie z pełnią zbawienia.

Jak wyobrażamy sobie Chrystusa, który za pięć minut do mnie wejdzie, zdejmie słuchawki z moich uszu, jeżeli je mam w tej chwili na sobie, weźmie kartkę papieru, na której spisane mam rozważania słowa, odbierze mi je i ukaże się właśnie takim, na jakiego czekam? Taka sytuacja może być mobilizująca, dopingująca do tego, żeby nagle dotychczasowe wyobrażenie o Panu Bogu, umęczenie wędrówką za Nim, nabrało nowego blasku, nowego powiewu, żeby na nowo porwał nas Duch Święty do praktycznego świadectwa, jako konkretnego nawoływania, aby czuwać, bo już za chwilę przyjdzie Chrystus.

Nie mamy informacji co do godziny i daty przyjścia Chrystusa. Jesteśmy natomiast wezwani do czuwania, do traktowania życia tak, jakby w każdej chwili miał spotkać mnie przychodzący Chrystus, bo On, obecny wśród nas, rzeczywiście nas spotyka w wydarzeniach, okolicznościach życia, które przeżywamy. To, że Go nie rozpoznajemy, nie znaczy, że Go nie ma. To, że nie jesteśmy w stanie jakoś udowodnić sobie i przekonać się do tego, że Chrystus jest, że przychodzi do nas w nowy, bo związany z działaniem Ducha Świętego sposób, w tym, co przeżywamy, nie oznacza, że nie ma argumentów, powodów potwierdzających prawdę o Jego obecności, o Jego przychodzeniu.

Autor Listu do Hebrajczyków, zdając sobie sprawę ze stanów nawiedzających serce człowieka, bardzo mocno apeluje dziś o odświeżenie motywów nadziei, która swoje źródło ma w Bogu wszechmogącym, składającym w swoim Synu obietnicę powtórnego przyjścia, doprowadzenia nas do pełni zbawienia i zaangażowania się w całe nasze życie. Ale Pan Bóg naskładał tych obietnic… – Rzeczywiście, jest ich trochę.

Autor na przykładzie Abrahama pokazuje nam, że Bóg nie tylko składa obietnice, ale uwzględnia kondycję człowieka i tych obietnic, ile naskładał, tyle spełni.

Bóg Abrahamowi uczynił obietnicę nie mając nikogo większego, na kogo mógłby przysiąc, przysiągł na samego siebie, mówiąc: «Zaiste, hojnie cię pobłogosławię i ponad miarę rozmnożę». A ponieważ tak cierpliwie oczekiwał, otrzymał to, co było obiecane.

Dzisiejsze słowo chce po raz kolejny wzbudzić w nas odwagę troski o nadzieję, która może się zrodzić z wiary w miłość objawioną w słowie. To z miłości Bóg, znający naszą kondycję i to, że może to wszystko już zbywamy, mówimy, że na mnie już nie działa, chce, aby w codzienności o tym przypominać. Znając naszą kondycję, odwołuje się do nas i przychodzi ze swoim słowem

Autor Listu do Hebrajczyków dziękuje wyznawcom Chrystusa i zauważa tych, którzy przejęli się Bożymi obietnicami, wierzą w ich spełnienie i wcale nie rezygnują z codziennych obowiązków, świadczenia miłości sobie nawzajem.

Nie jest Bóg niesprawiedliwy, aby zapomniał o czynie waszym i miłości, którą okazaliście dla imienia Jego, gdyście usługiwali świętym i jeszcze usługujecie.

Trwanie w oczekiwaniu na spełnienie obietnic przekłada się na konkretne obowiązki życia, na świadczenie miłości. Ale autor zauważa także, że powolutku gdzieś w sercach wyznawców Chrystusa pojawia się motyw ospałości, zrezygnowania.

Pragniemy zaś, aby każdy z was okazywał tę samą gorliwość w doskonaleniu nadziei aż do końca, abyście nie stali się ospałymi, ale naśladowali tych, którzy przez wiarę i cierpliwość stają się dziedzicami obietnic.

Mamy naśladować przykłady osób, które do końca wytrwały przy Bogu. Autor, rozważając tę kwestię, poda nam wiele przykładów. Mówi o wspomnianym już Abrahamie. Gdybyśmy my chcieli się odwołać do czasów współczesnych, do naszego Abrahama, to widzimy Jana Pawła II, który do końca trwa na posterunku, do końca ufa, chce wrócić do domu Ojca i przechodzi przez cierpienia, o których może wielu z nas nie ma zielonego pojęcia.

Słowo chce, abyśmy zatroszczyli się o doskonalenie nadziei. Nadziei nie ma się raz na jakąś chwilę, na moment, w którym mamy więcej światła w sercu, kiedy w życiu jest mniej bólu, a więcej radości. Nadzieja wymaga doskonalenia w każdych okolicznościach życia. A – jak przypomniał Benedykt XVI w encyklice o nadziei – cierpienia i przeciwności doskonalą nadzieję.

Bóg chce, abyśmy mieli trwałą pociechę, abyśmy uciekali się do uchwycenia zaofiarowanej nadziei. Trzymajmy się jej jako bezpiecznej i silnej kotwicy duszy, kotwicy, która przenika poza zasłonę. A zatem – wierzę miłości, dlatego mam nadzieję. Ona przenika przez zasłonę.

Nadzieja pozwala przebijać się przez to, co w tej chwili jest niewidoczne, przez to, co zasłania mi obraz Boga. Chociaż nie widzę rozwiązania różnych skomplikowanych, złożonych spraw mojego życia, żywię nadzieję, że Pan Bóg wie, jak z tego wyjść. Chociaż w tej chwili nie przeczuwam, nie wyczuwam Jego obecności, żywię nadzieję, że On jest. Nadzieja pozwala przedrzeć się przez różne zasłony… W jej kształtowaniu niezbędna jest cierpliwość.

Przypomnijmy, że autor Listu do Hebrajczyków zauważył: A ponieważ Abraham tak cierpliwie oczekiwał, otrzymał to, co było obiecane.

Na ile jestem cierpliwy dla siebie samego?

Jak dbam o cierpliwość, jak ją kształtuję?

Czy wiem, że cierpliwość rozkłada się w czasie, że cierpliwość liczona Bożymi pomiarami nie pokrywa się z ludzką?

Ile w moim sercu jest nadziei?

Gdzie jest ona poobijana przez codzienność, gdzie wygląda mizernie i gdzie trzeba o nią Pana Boga poprosić?

Panie, przychodzisz z życzliwym usposobieniem względem mnie ze swoimi obietnicami. Umocnij moją nadzieję, obudź ją we mnie, abym więcej zajmował się wołaniem o Twoją pomoc, przekazywaniem innym wsparcia, którego mi udzielasz, niż roztrząsaniem tego, gdzie odniosłem makabryczne straty, gdzie nie mam już sił, gdzie nie ma miejsca na jakiekolwiek pocieszenie.

Zadanie domowe: okaż sobie cierpliwość, okaż cierpliwość Panu Bogu, okaż cierpliwość tym, z którymi się dziś spotkasz.

Panie, wzmocnij naszą nadzieję poprzez spotkanie z Tobą w tym słowie.

Urodziliśmy się w rodzinie katolickiej. Z jednej strony otwarci jesteśmy na błogosławieństwo, ale nieustannie może nam też zagrażać przekleństwo.

Dlaczego jest to błogosławieństwem? – Bo tuż po urodzeniu mamy możliwość wzrastania w klimacie ukazującym Boga otwartego na człowieka, na wszystkich ludzi. Tajemnice, które przynosimy ze sobą na świat, Bóg chce stopniowo i bardzo mądrze nam przybliżać, wyjaśniać. Pragnie nas wprowadzać w pełnię życia ze świadomością, że doznajemy różnych ucisków. Chce błogosławić naszym uciskom i odkryciom, żeby doprowadziły nas do pełni szczęścia.

To z pewnością jest błogosławiona strona wzrastania w rodzinie katolickiej.

Natomiast przekleństwem jest to, że bardzo szybko można wpaść w przekonanie, że wszystko mam pod ręką. Właściwie skoro Pan Bóg jest aż tak blisko mnie, że mogę sobie swobodnie korzystać z Jego obecności, wybierając pójście bądź niepójście na spotkanie z Nim w modlitwie, w Eucharystii, w słowie, to nie muszę się aż tak bardzo starać. Nie muszę być aż tak bardzo kreatywny. Wystarczy, że spełnię, co mi polecono, i w takim układzie to wystarczy.

Mogę nawet ograniczyć się do wypełniania przykazania kościelnego: Przynajmniej raz w roku, w okresie wielkanocnym, przystąpić do sakramentu pokuty i pojednania – i przepis spełnię. Może być tak, że rzeczywiście przekleństwo towarzyszące nieodzownie każdej stronie życia, więc również i wzrastaniu w rodzinie katolickiej, stanie się moim udziałem.

Chrystus bardzo pragnie swoich wyznawców jako ludzi wolnych, kreatywnych, potrafiących współtworzyć bieg historii, która nie jest ślepym fatum, tylko działaniem Boga błogosławiącego ludzkim wysiłkom, odkryciom.

Z takiego przekonania, że wystarczy zastosować się do reguł, że nie trzeba być kreatywnym, bardzo zdecydowanie Chrystus wyzwala człowieka. Dzisiaj jesteśmy świadkami takiej sceny.

W szabat – czyli w dzień szczególnie obwarowany przepisami, które chciały chronić jego świętość – Jezus przechodzi wśród zbóż razem ze swoimi uczniami i po drodze ci zrywają kłosy. Czynią coś, na co faryzeusze natychmiast reagują mówiąc, że uczniowie robią w szabat to, czego nie wolno.

Chrystus doskonale zna serce człowieka i ma pełen szacunek do ochrony relacji z Bogiem wyrażonej w Prawie. Dlatego reaguje natychmiast: Czy nigdy nie czytaliście, co uczynił Dawid, kiedy znalazł się w potrzebie, i był głodny on i jego towarzysze? Jak wszedł do domu Bożego za Abiatara, najwyższego kapłana, i jadł chleby pokładne, które tylko kapłanom jeść wolno; i dał również swoim towarzyszom. I dodał: «To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu. Zatem Syn Człowieczy jest panem szabatu».

W Chrystusowej wypowiedzi kryje się bardzo zdecydowana walka o zachowanie człowieka w wolności, o odkrywanie człowieka jako dzieła Bożego, dla którego wszystkie inne rzeczy, zjawiska, wydarzenia mają stanowić punkt głębszego otwarcia się na relację z Bogiem. Wszystkie rzeczy mają służyć zbliżeniu się do Boga. Nie mogą człowieka zniewalać, lecz muszą służyć mu w otwarciu się na bliskość Boga.

Odwołuje się tu Chrystus do przykładu z historii Dawida, kiedy rzeczywiście złamał on niejako przepis pozwalający spożywać chleby pokładne tylko kapłanom. Dawid skorzystał z tego pokarmu w momencie, kiedy był głodny on i jego towarzysze.

Tak samo postępuje Chrystus. Przychodzi, żeby odkryć człowieka, dla którego rzeczy stworzone mają być okazją do zbliżenia się do Boga.

Czy przez to Chrystus chce złamać przepisy prawne? – Otóż nie. Pragnie nadać im ten wymiar, który pozwoli zbliżyć się do Boga.

Niedawno rozmawiałem z przyjacielem – osobą duchowną. Debatowaliśmy nad niezwykle wymagającymi myślami, tekstami biblijnymi. Spotykając się nad nimi, mieliśmy dość odmienne zdania. Tym, co niejako obu nas pogodziło w tej bardzo kreatywnej różnicy zdań, była myśl św. Augustyna. Nie przetoczę jej dosłownie, ale sens jest taki: Jeśli cokolwiek odkryjesz w Piśmie Świętym, co mogłoby odwieść cię od miłości do Pana Boga, jeżeli tak zinterpretujesz tekst biblijny, że stanowiłby dla ciebie blokadę w dojściu do Pana Boga, to znaczy, że źle go interpretujesz. Stajesz wobec Bożego słowa w sposób niewłaściwy.

Każda rzecz i zjawisko, przyjęte z wiarą, mogę być dla nas okazją do błogosławieństwa bądź przekleństwa. Chrystus chce, aby wszystko było dla nas błogosławieństwem, dlatego bardzo mocno apeluje o troskę w podejściu do tego, co robimy, kiedy podejmujemy obowiązki dnia. To są miejsca spotkania z Bogiem.

Czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę Bożą czyńcie. Odniesienie do Pana Boga i czynienie wszystkiego ze względu na Niego, może pomóc nam wyciągać wnioski i powstawać – bardzo wzmocnionym – z popełnionych błędów. Bo wszystko z tymi, którzy kochają Boga, współdziała dla ich dobra.

Droga siostro i drogi bracie, co jest dla ciebie ostatnio błogosławieństwem w kontakcie z twoim życiem, z obowiązkami, z bliskimi?

Gdzie odkrywasz przekleństwo – coś, co cię męczy i trapi?

Na ile przesłanie wypływające z dzisiejszego tekstu jest dla ciebie okazją do refleksji? – Cokolwiek się dzieje, ma zbliżać mnie do Pana Boga.

Gdzie wołasz o to, aby zbliżenie nastąpiło, a gdzie rezygnujesz, stajesz się ospały i odchodzisz od wzywania Boga, bo coś cię przerosło, stało się dla ciebie przekleństwem, przyzwyczajeniem, rutyną, ślepym przepisem?

Jezu, chcesz, abyśmy odkrywali Twoją bliskość w różnych doświadczeniach naszego życia. Wspieraj nas swoją łaską, abyśmy mieli odwagę przyglądania się temu, co dzieje się w naszym życiu, jako zaproszeniu do głębszej relacji z Tobą.

Niech Ojciec naszego Pana, Jezusa Chrystusa, przeniknie nasze serca swoim światłem, abyśmy wiedzieli, czym jest nadzieja naszego powołania.

Pozdrawiam w Panu – ks. Leszek Starczewski.