W zmaganiu i słabości
Często potrafimy teoretycznie wierzyć w sposób doskonały – na szóstkę. Gdy przychodzi praktyka, szczególnie, gdy przychodzi ból, cierpienie, doświadczenie nędzy, opuszczenia, wówczas nie zdajemy egzaminu z wiary, wówczas wielcy teoretycy padają na ziemię, płaczą, gryzą podłogę, czują się przeorani, dobici i wydaje się im, że wtedy wiara nie działa, jest niepotrzebna. A to właśnie jest moment spotkania ludzkiej słabości ze słabością, którą Bóg objawił w Chrystusie, w zmaganiu, w trwodze konania. Bóg objawił ją w Chrystusie, który z głośnym wołaniem i płaczem zanosił gorące prośby i w posłuszeństwie miłości ulegał woli Ojca, bo został przeprowadzony i przez to.
Chcę więcej Chrystusa w kapłanach. To nie jest zbyt wygórowane oczekiwanie czy żądanie, ale najbardziej podstawowe, właściwe, najbardziej biblijne. Kapłan, czyli pontifeks, to kładący mosty. Tak naprawdę jeden jest tylko Kapłan – Chrystus. On daje udział w swoim kapłaństwie każdemu, kogo zechce do tego powołać. To pierwsza cecha każdego kapłana. Jest chciany przez Boga, powołany przez Niego. Nikt nie może sobie tej godności – jak mówi autor Listu do Hebrajczyków – sam przypisać. To Bóg w tajemnicy ją przypisuje. Nie na podstawie talentów i darów, bo Bóg nie talentami, darami zbawia, ale zbawia głupstwem głoszenia słowa, zbawia tym, co jest słabe, jeżeli zostaje uznane, przyjęte i przedstawione po ludzku, tak jak przedstawił to Chrystus.
Każdy kapłan jest wzięty z ludzi. W każdym kapłanie, w każdym powołanym do uobecniania Chrystusa, bycia drugim Chrystusem na ziemi, jest człowiek. Czasem wydaje się nam, że jest nieludzki, że wysoko nosi głowę, że mówi rzeczy oderwane od życia, że posługuje się językiem zupełnie niepasującym do rzeczywistości, do współczesnych czasów. Ale w każdym kapłanie jest człowiek. Może troszkę przytłamszony urzędem, może zbytnio zamulony jakimś wysokim mniemaniem o sobie… Ale kapłan jest człowiekiem, jest z ludzi wzięty.
Kapłan został ustanowiony dla ludzi – to trzecia jego cecha. Znaczy to, że ma być kimś, kto objawia Boga, który stał się Człowiekiem. To jest najpiękniejsza z możliwych dróg, jaką wybrał Bóg, żeby przybliżyć swoje Serce do serca człowieka – swoje piękne, mądre, kochające Serce, do serca zalęknionego, egoistycznego, często poranionego, zmasakrowanego różnymi doświadczeniami, nie zawsze z własnej winy.
Ksiądz nie ma być jak człowiek, tylko ma być człowiekiem, bo został z ludu wzięty i dla ludu ustanowiony.
Chrystus, obecny w swoich powołanych, często bywa niedostrzegany, nieraz ukrywa się w różnych doświadczeniach, wydarzeniach. Nie zawsze mają na nie wpływ tylko i wyłącznie ludzkie słabości, ale także bardzo mocny, wzmożony atak złego. Nie wolno nam zapomnieć, że kapłani są na pierwszej linii frontu i będą zawsze atakowani. Nie zapomnę, jak tłumaczył mi mój pierwszy ksiądz proboszcz, że jeżeli zły duch zdobędzie księdza, to ma pod sobą niejako całą parafię. Jeżeli ksiądz jest na czwórkę, parafia jest na trójkę. Tak to jakość funkcjonuje w tajemniczy sposób.
Dlaczego o tych trzech cechach kapłana słyszymy dziś w Liście do Hebrajczyków? Po pierwsze, żeby szukać Chrystusa. Światu potrzebni są kapłani, bo świat potrzebuje Chrystusa, potrzebuje zbawienia. Mamy szukać Chrystusa w spotkaniach z kapłanami, we właściwej relacji do nich, w modlitwie za nich. Mamy szukać Chrystusa również i przez osobiste świadectwo życia składane kapłanom w pięknym, mądrym, realnym życiu małżeńskim, w byciu studentem, licealistą, pracownikiem czy kimkolwiek innym, by wzajemnie się ubogacać. Bo kapłan, wzięty z ludzi, nie jest nadczłowiekiem. Jest dla ludzi. Jeśli przekracza kompetencje w powołaniu do służby Bożej, to niewłaściwie też pojmują swoje miejsce przy nim i w Kościele ci, za których ma wziąć odpowiedzialność.
Chrystus objawia się jako Ten, który daje się znaleźć. Wziął na siebie grzechy ludzi, sam podlegał słabościom, zmaganiom, trwodze konania, żeby nie było zastrzeżeń do Boga, który stał się Człowiekiem. Żeby nie było wymówek, żebym w chwilach, kiedy mnie dotyka niewiedza, błądzenie – jak zauważa autor Listu do Hebrajczyków – nie wpadł w przekonanie, że Bóg mnie nie rozumie, że Bóg nie jest po mojej stronie, że Bóg jest zbyt daleko, że Bóg jest zbyt idealny.
Z głośnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości.
Tak, bo tajemnicza obecność Boga w chwilach, kiedy dotykają nas słabości, nie polega na doraźnym zwycięstwie.
Często potrafimy teoretycznie wierzyć w sposób doskonały – na szóstkę. Gdy przychodzi praktyka, szczególnie, gdy przychodzi ból, cierpienie, doświadczenie nędzy, opuszczenia, wówczas nie zdajemy egzaminu z wiary, wówczas wielcy teoretycy padają na ziemię, płaczą, gryzą podłogę, czują się przeorani, dobici i wydaje się im, że wtedy wiara nie działa, jest niepotrzebna. A to właśnie jest moment spotkania ludzkiej słabości ze słabością, którą Bóg objawił w Chrystusie, w zmaganiu, w trwodze konania. Bóg objawił ją w Chrystusie, który z głośnym wołaniem i płaczem zanosił gorące prośby i w posłuszeństwie miłości ulegał woli Ojca, bo został przeprowadzony i przez to.
Dlaczego miałbyś nie być przeprowadzony przez to, co przeżywasz, a co wydaje ci się nie do życia?
Dlaczego miałbyś być opuszczona w chwilach, kiedy wszystko wskazuje na to, że jesteś wystawiony do wiatru, że Bóg w tej chwili bawi się tobą? Słowo mówi co innego. Słowo wzywa cię do wiary w prawdę. Słowo zaprasza cię do walki o to, by wierzyć, że ono ma rację, że ono objawia rację, która nazywa się zbawieniem.
Chrystus, objawiający się w powołanych, przychodzi jako Bóg z nami. Uczy się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał. Ale cierpienie nie jest wszystkim, co Bóg ma do powiedzenia. Cierpienie nie jest okazją do tego, żeby Bóg wygłosił referat na temat jego sensu. Cierpienie jest do wzięcia, czeka i będzie czekać. Teoretycznie i mnie łatwo jest mówić o cierpieniu, ale gdy przychodzi mi zmagać się z nim, staję się z ludzi wziętym i dla ludzi ustanowionym. Być może trzeba czasem prosić o jakieś szczególnie działanie Boga w cierpieniu dla przeżywających powołanie do posługi kapłańskiej, powołanie do życia w wierze, jako sielankę, jako element, w którym mają górować nad innymi i być pozbawieni dotyku tego, co dotyka wszystkich ludzi – cierpienia, łez, bólu. Ale to nie wszystko, co Bóg ma do powiedzenia, bo Bóg w Chrystusie odnosi zwycięstwo, pokonuje grzech i śmierć.
Autor Listu do Hebrajczyków zauważa: A gdy wszystko wykonał, stał się sprawcą zbawienia wiecznego dla wszystkich, którzy Go słuchają.
Posłuszeństwo słowu… Słuchasz, droga siostro i drogi bracie, słowa zachęcającego cię do szukania Chrystusa w Jego sługach, w swoim cierpieniu, w zmaganiu, w słabości? Chrystus zachęca cię do słuchania i szukania Go w Jego słowie. Jak wielką łaskę mamy, że możemy to słowo zgłębiać…
Ile, Panie, dasz jeszcze słów? Ile jeszcze dni naznaczysz swoją obecnością w słowie? Budź w nas głód słuchania Twojego słowa, rozważania go, rozprawiania się ze swoim egoizmem, ze skorupą przyzwyczajeń, by Twoje słowo dotykało tego, co w nas najgłębsze, osądzało i wydobywało z nas to, co prowadzi do Ciebie, co staje się w nas uległością wobec Twego słowa, posłuszeństwem.
Jezu, przychodzisz do nas i objawiasz się jako Ten, który kładzie most między Bogiem a człowiekiem. Pozwalasz odnaleźć najbardziej ludzkie miejsce na świecie w Twoim przykładzie, w Twojej uległości i posłuszeństwie, w Twoim uczeniu się posłuszeństwa przez cierpienie. Wzmacniaj w nas wiarę, by nie była tylko teoretyczna, ale w praktyce objawiała się szczególnie w chwilach prób, które nie są Twoim ostatnim słowem. Daj, abyśmy uwierzyli, że kiedy boli, to boli po to, aby urodziło się więcej radości.
Radość z życia w bliskości Chrystusa oscyluje między dwiema skrajnościami. Z jednej strony jest nieustannie zakłócana różnego rodzaju niepokojami, smutkami, boleściami, a z drugiej ciągle żywiona obietnicami tego, że będzie kiedyś pełna, że osiągnie taką dojrzałość, której nic nie zagrozi, niczym nie będzie tłamszona, maltretowana.
Do takiej radości prowadzi nas Chrystus. W takiej radości chce nas osadzać. O takiej radości mówi wprost. Jego przyjście na świat to powiew nowości w spojrzeniu na swoje życie, na wewnętrzne napięcia i różne przeszkody, powstające, kiedy człowiek przejmie się słowem, jakie Bóg do niego kieruje, zapewnieniem, że wszystko jest pod czujnym okiem Jego Opatrzności, że dotychczasowe spojrzenie na upadki, jako na miejsca katastrofy i całkowitej kompromitacji wobec siebie, drugiego człowieka i Boga, w spotkaniu z Bogiem przebaczającym, stają się okazją do niesamowitej refleksji i nowego spojrzenia na życie, nowej siły.
Dzisiejsza Ewangelia ukazuje spór odbywający się między uczniami Jana i faryzeuszami, którzy właśnie pościli, a Jezusem, wobec którego stawiają pytanie: «Dlaczego uczniowie Jana i uczniowie faryzeuszów poszczą, a Twoi uczniowie nie poszczą»?
Dlaczego nie ma elementu wyrzeczeń, które przecież wpisane były w życie pobożnego Izraelity? Dlaczego zabrakło tego w uczeniu życia, więzi z Bogiem, w przypadku Chrystusowych naśladowców? – Jezus odpowiada: «Czy goście weselni mogą pościć, dopóki pan młody jest z nimi?» Czy celem życia jest post, smutek, wyrzeczenia, udręka i cierpienie? Czy świadomość obecności kogoś, kto, jak pan młody, jest pełen energii, życia, radości i miłości, ma powodować w człowieku przygnębienie i smutek? – «Nie mogą pościć – mówi Chrystus – jak długo pana młodego mają u siebie. Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, a wtedy, w ów dzień, będą pościć».
Jezus nie przeczy praktyce postu. Spogląda na niego oczami zwycięzcy, oczami pełnymi radości ze zmartwychwstania. Tylko takie spojrzenie na każde potrzebne wyrzeczenie, którego Chrystus nie odwołuje, pozwala przeżywać zmaganie się z sobą jako coś, co ma sens, co sens zyskuje i sensu nabiera.
Nikt nie przyszywa łaty z surowego sukna do starego ubrania. W przeciwnym razie nowa łata obrywa jeszcze część ze starego ubrania i robi się gorsze przedarcie.
Nie da się pogodzić starego spojrzenia na swoje życie z nowością Ewangelii. Nowość Ewangelii polega na tym, że jesteśmy zbawieni łaską Bożą, a nie na podstawie naszych uczynków. Uczynki, posty, mają o tyle sens, o ile upatrujemy w nich otwarcia na działanie łaski Bożej w nas. To Bóg nas zbawia, a nie jakość naszego postu i wyrzeczeń. Zbawia nas łaska, przychodząca do nas przez otwarcie, jakim jest zobowiązanie się przed Bogiem do systematyczności w modlitwie, otwierania Pisma Świętego, rozważania Jego słów.
W tym tygodniu modlimy się o zjednoczenie wyznawców Chrystusa, odwołam się więc do przykładu, który podaje kaznodzieja protestancki, Watchman Nee. Wspomina historię lekarza palącego papierosy. Pisze: Miał on przeszło siedemdziesiąt lat i wiele lat zmagał się z nałogiem palenia. Pewnego dnia podczas spotkania zaczął opowiadać o swoich zmaganiach z paleniem. Młody człowiek, który znał Pana, powiedział: „Na twoim miejscu nie zmagałbym się”. Starszy człowiek powiedział: „Jeżeli nie mogę przestać nawet wtedy, gdy się zmagam, czyż nie byłoby trudniej przestać, gdybym się nie zmagał?” Młody człowiek odpowiedział: „Nie, na twoim miejscu powiedziałbym Bogu: Nie mogę przestać palić. Ty przestań za mnie”. Starszy człowiek pomyślał, że w słowach tego młodzieńca jest trochę sensu i postąpił według nich. Powiedział Bogu: „Nie mogę przestać palić. Nie będę się już więcej starał przestać palić. Panie, oddaje tę sprawę Tobie. Nie będę już przejmował kontroli. Proszę, przestań palić za mnie.” Od pięćdziesięciu lat wypalał codziennie od dwunastu do dwudziestu papierosów. Tamtego dnia poddał się i nazajutrz powiedział wszystkim, że po raz pierwszy obudził się i nie pomyślał o zapaleniu papierosa.
Bracia i siostry – kontynuuje tę wypowiedź kaznodzieja chrześcijański – jeżeli myślicie, że możecie stać się świętymi, z pewnością poniesiecie porażkę. Jeżeli myślicie, że możecie stać się doskonali, z pewnością poniesiecie porażkę. Jeśli myślicie, że staniecie się cierpliwi, z pewnością się wam nie uda. Bóg nie widzi dla was żadnej możliwości poprawy. Czy możecie powiedzieć z Pawłem, że jesteście przybici do krzyża?
Przybić się do krzyża, to przyjąć swoją słabość i zmaganie, jako miejsce spotkania z Bogiem. Moc w słabości się doskonali.
Nikt też młodego wina nie wlewa do starych bukłaków. W przeciwnym razie wino rozerwie bukłaki; i wino przepadnie, i bukłaki. Lecz młode wino należy lać do nowych bukłaków.
Potrzeba nam coraz nowszych i bardziej zdecydowanych postaw, w których wołamy o wlanie w nas ducha miłości, o otwarcie naszego serca na działanie Bożego Ducha, o przemienianie nas. Przybicie do krzyża i bezsilność wobec często powtarzających się słabości są kolejnym sygnałem, że to Bóg ma w nas zmieniać to, co się dzieje. Nasze częste dźwiganie siebie, chodzenie jak przybity do krzyża ze świadomością: Jezu, przemieniaj mnie teraz, napięcie, że wydaje się nam, że powinniśmy zrobić więcej, a jesteśmy bezsilni i robimy w minimalnym stopniu to, co do nas należy, jest miejscem spotkania z Bogiem.
Zasilanie Bożym słowem, Eucharystią, otwartością – na tyle, na ile jesteśmy w stanie – na spotkania z ludźmi, wyznawanie wiary i składanie świadectwa, podejmowanie postów i różnych wyrzeczeń, przede wszystkim wyrzekania się w tym momencie siebie jako Mesjasza i uznawanie Mesjasza w Chrystusie, staje się miejscem wlewania w nas młodego wina, czyli nowego powiewu miłości, nowej inspiracji do życia.
Droga siostro i drogi bracie, ile jest w tobie starych odruchów, na które nie zwracasz uwagi, które lekceważyć, albo – co gorsze – traktujesz jako jedyny sposób wyjścia z tego, co przeżywasz, a na ile jest w tobie otwartości, polegającej na tym, że wyciągasz dłonie i prosisz: Panie, wlej we mnie swoją miłość i przemieniaj mnie.
Gdzie ostatnio rozpoznałeś w sobie odruchy starego człowieka, starego myślenia? Co z tym zrobiłeś?
Panie, przychodzisz do nas pełen zwycięstwa i radości. Dajesz nowe spojrzenie na to, co jest naszym fiaskiem i porażką. Umacniaj nas w kroczeniu za Tobą, w chodzeniu po Twoich ścieżkach nawet wówczas, gdy wydaje się nam, że nie będziemy mieć już żadnego wewnętrznego poruszenia czy przekonania, żadnej nowej siły. Daj nam, Panie, trwać, będąc nawet przybitym do krzyża, po to, by razem z Tobą zmartwychwstać.
Pozdrawiam w Panu – ks. Leszek Starczewski.