Dzielmy się Dobrym Słowem na 13.02.2009


Aby Ojciec był uwielbiony

        W jaki sposób Jezus uwielbi Ojca w okolicach, w których teraz się pojawi? Przyprowadzili Mu głuchoniemego i prosili Go, żeby położył na niego rękężeby Ojciec mógł być uwielbiony. Żeby można było zwrócić uwagę na działanie Boga w świecie. Żeby Ojciec objawił się w człowieku poranionym, skopanym, pokaleczonym. Przyprowadzono Mu głuchoniemego, bo sam pewnie by nie przyszedł. A Jezus jest Słowem, które trzeba usłyszeć. Ono stało się Ciałem. Trzeba Go dotknąć. On sam dotyka i pozwala doświadczać Jego obecności. Jezus tak dalece wypowiada miłość Boga, że można jej dotknąć.

Jezus opuszcza pewne okolice, żeby udać się do następnych. Przemierza tereny Palestyny, jest w drodze – to rzecz niezwykle ważna. Tak Mu to zostanie, nawet wtedy, gdy w nowy sposób, czyli w Duchu Świętym, pozostanie obecny w Kościele. Przechadza się nieustannie. Jest obecny zarówno wśród tych, którzy potrafią Go wskazać i tak jak Jan powiedzieć – To jest Pan! – jak i tych, co uciekają do Emaus i mają na uwięzi oczy serca. Nie widzą, nie rozpoznają. Mają oczy, ale nie widzą. Mają uszy, ale nie słyszą.
Nabieramy śmiałości, słuchając tych słów, aby po raz kolejny powiedzieć sobie, że tu też przychodzi, też jest obecny. Do nas też dotarł. Przychodzi pełen mocy Ducha, w której On sam ma śmiałość znękanym ludziom mówić: Jeszcze będzie przepięknie. Udręczonym głosi swobodę, więźniom wyzwolenie. On ma śmiałość tak mówić. Do chorych ma śmiałość zwrócić się z łaską zdrowia. Do tych, którzy są posiekani, pobici beznadzieją i strachem, ma śmiałość w mocy Ducha powiedzieć: Nie lękajcie się. Ma śmiałość przynieść im nadzieję.
Taki Jezus jest tu obecny. Nieraz o tym słyszeliśmy. Wiemy, że ma tę moc. Wiemy, że nie ma jej dla siebie samego. Ma ją, aby uwielbić Ojca. To jest sens działania w Nim Ducha. Nie dysponuje mocą po to, żebyśmy widzieli w Nim Lekarza, choć nie wzbrania się przed tym tytułem, abyśmy mówić o Nim jako o Cudotwórcy, choć jak z rękawa sypią się cuda. Jezus dysponuje mocą Ducha po to, by uwielbić Ojca. Po to przychodzi.
            Zastanawiam się, po co staję przed ołtarzem i po co drepczę do ambonki. Na ile we mnie jest tego pragnienia, by głosząc słowo, uwielbić Ojca? Zapraszam w mocy Ducha Świętego swoje serce, a przez to i serca wasze, drogie siostry i drodzy bracia, do pierwszego pytania: Ile w moim sercu jest tego pragnienia, by uwielbić Ojca? By Ojca ucieszyć tym, że mnie stworzył, że mnie kocha, że mnie prowadzi, wydobywa z otchłani grzechu, że mi tłumaczy, dlaczego wpadam w grzech, że... Tysiące innych powodów. On chce dokonywać cudów swojej łaski, jest Bogiem, dla którego nie ma nic niemożliwego. Na ile ta strona pragnień dochodzi teraz we mnie do głosu? Bo jest też inna, która zawsze się przyczepi i będzie obecna.
W jaki sposób Jezus uwielbi Ojca w okolicach, w których teraz się pojawi? Przyprowadzili Mu głuchoniemego i prosili Go, żeby położył na niego rękężeby Ojciec mógł być uwielbiony. Żeby można było zwrócić uwagę na działanie Boga w świecie. Żeby Ojciec objawił się w człowieku poranionym, skopanym, pokaleczonym. Przyprowadzono Mu głuchoniemego, bo sam pewnie by nie przyszedł. A Jezus jest Słowem, które trzeba usłyszeć. Ono stało się Ciałem. Trzeba Go dotknąć. On sam dotyka i pozwala doświadczać Jego obecności. Jezus tak dalece wypowiada miłość Boga, że można jej dotknąć. Słowo staje się Ciałem. W Eucharystii chleb stanie się Ciałem. Można będzie Go dotknąć sercem.
Nasza religia, nasza relacja z Panem Bogiem, to relacja słowa, relacja mowy, relacja dotyków niosących zdrowie, objawiająca życie Ojca. Jezus przychodzi, abyśmy życie mieli dzięki Niemu – życie Ojca. Abyśmy doświadczyli, że Ojciec nas kocha.
Stąd podwójna prośba, zaproszenie i pytanie: Na ile przyprowadzam do Jezusa siebie – głuchoniemego, który nie dosłyszy, że Pan Bóg do niego też przychodzi, który nie potrafi powiedzieć: To jest Pan!
Na ile przyprowadzam siebie samego, zaciągam siebie, zaprawiam się w przychodzeniu tutaj, a na ile czekam na jakieś natchnienia, które jak na pięknym dywanie, ślubnym kobiercu, wprowadzą mnie w Eucharystię?
Na ile czekam, żeby przeżywać Eucharystię tak, jak mnie się będzie podobać?
Na ile przyprowadzam się w tym stanie, w który wydaje mi się, że nie powinienem tu być, nie powinienem tego słuchać?
I po drugie: Na ile przyprowadzam do Jezusa moich braci, moje siostry, którzy nie słyszą, nie potrafią powiedzieć: To jest Pan, tu jest Pan?
Przyprowadzam do Jezusa siebie, by przyprowadzać innych. To, co staje się udziałem głuchoniemego, dokonuje się dlatego, że go przyprowadzili. To wszystko mogłoby się nie dokonać, gdyby go nie przyprowadzili. Nie wnikamy, czy przyprowadzili go z radością, czy też z jakąś nadzieją, czy on liczył na to, że się coś uda, czy go tak tłukli od znachora do znachora. Przyprowadzili go. To był ten dzień. I prosili Jezusa za nim.
Prosić to zmagać się z sobą, bo już się nie chce, bo się nie doświadczyło Pana Boga. Bo może się tłukło jak, być może, tłukł się głuchoniemy. Od Annasza do Kajfasza. Od wspólnoty do wspólnoty, od księdza do księdza, od rozważania do rozważania. I nic się nie dzieje. Słuchałem już wszystkich możliwych rozważań, przeczytałem wszystkie możliwe komentarze i nic.
Przyprowadzili go i prosili. To jest to zmaganie – prosić. Dlaczego prosić, skoro nie widać efektów? Prosić, bo nie widać. Dlaczego prosić, skoro się niczego nie doświadcza? Prosić, bo się nie doświadcza. Nie wypuszczę, aż pobłogosławisz...
Prosili Go, żeby położył na niego rękę. Proszą o konkretny dotyk. Proszę siostry, proszę brata, kiedy ostatni raz prosiłeś o konkretny dotyk Boga? – Nie, ale ja się boję. – Kiedy prosiłeś Boga o konkretny dotyk twojego strachu, twoich wątpliwości? – Ale ja się boję, że Go źle poproszę, że mnie nie dotknie. – Kiedy prosiłeś, żeby dotknął cię w miejscach, w których boisz się, że Go źle poprosisz?  
On wziął Go na bok osobno od tłumu – zbawienna chwila. Przez niektórych szybciej przyswajana w kontekście ferii, które mogą być odejściem na bok. Wziął Go na bok osobno od tłumu. Ta prawda o przygniatającym nas często pośpiechu, przerastających nas obowiązkach, rękach, które opadają, bo nie wiadomo, w co je włożyć, jest cudownie ilustrowana przez to zdanie. Nawet się nie zorientuję, że trwa modlitwa w mojej intencji, kiedy nagle w moim tłuczeniu się od choroby do choroby, od wątpliwości do wątpliwości, On weźmie mnie na bok, osobno od tłumu.
 Teraz chciałbym krzyknąć na siebie i na nas wszystkich. Powinniśmy wszyscy dostać po uszach, kiedy nie modlimy się za siebie nawzajem, kiedy zaniedbujemy modlitwę. Bo zaniedbujemy też przez to konkretny dotyk, wzięcie na bok osobno przez Pana tych, którzy potrzebują dotyku.
Wziął Go na bok osobno od tłumu – to też bardzo radosna nowina o tym, że Bóg pragnie osobistych relacji. On naprawdę nie chce zrobić z naszych osobistych spotkań z Nim użytku przeciwko nam. On nie wydobywa naszych zranień po to, żeby je wyśmiać, zrobić z nich jakiś show, żeby zbić na tym swój kapitał. On pragnie uwielbić Ojca łaską dotyku miłości. Podejrzliwość – skryta gdzieś głęboko i bardziej przebiegła niż wszelkie inne starania o zdobycie naszego serca – może nam sugerować: Nie mów, bo cię nie usłyszy. Nie mów, bo się będzie bawił tym, co przeżywasz. Nie mów! 
Wziął Go na bok osobno od tłumu – w tłumie jest się tłumokiem. Potrzebna jest wspólnota, a nie tłum. Gdy nie ma wspólnoty, jest się w tłumie. A w tłumie jest się tłumokiem. Nie ma relacji, nie ma domu. Jest się w jakimś schronisku. Jeść dadzą, upiorą...
Włożył palce w jego uszy i śliną dotknął mu języka. Jezus zna klimat, obyczaje i przekonania swojego ludu oraz tych, którzy się do Niego zwracają i nawet to wykorzysta. Nawet taką pseudotechnikę uzdrowienia. Wykorzysta nawet to, co w nas niedojrzałe, co nam się wydaje, że mogłoby być spotkaniem z Panem, po to, żeby to rozszerzyć o swoją obecność.
 Włożył palce w jego uszy, żeby usłyszał, i śliną dotknął mu języka, by przemówił. Ślina, w przekonaniu mieszkańców tamtych terenów, była miejscem szczególnie naznaczonym mocą, bo tu szło tchnienie życia, w ślinie skupiał się i kondensował oddech. Przypisywano jej  właściwości lecznicze. Niektórzy mówili, że to jest też źródło życia.
Dotknął mu języka człowiek potrzebował dotyku. Ale to nie wszystko. Jezus spogląda w niebo, bo Ojciec je otwiera i chciałby, żeby patrzeć w niebo. Z tamtej perspektywy inaczej widać to, co się dzieje. Kłopoty, zmagania, moje oceny życia – rozpatrywane ze spojrzenia z nieba – wyglądają inaczej. Jak? – Właściwie. Głuchoniemy za chwilkę będzie prawidłowo mówił. Spojrzenie w niebo pozwala prawidłowo reagować.
Spojrzawszy w niebo westchnął.  Jezus z głośnym wołaniem, jękiem, bólem, zanosił gorące prośby do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci. Został wysłuchany dzięki swojej uległości. Wzdychanie przypisane jest wędrówce. Ci, którzy są w drodze do nieba, tak mają, że wzdychają. To nie jest nic nienormalnego, że się męczą, tułają. Ten typ tak ma.
Rzekł do niego. Zaczerpnął, więc mógł powiedzieć. Jezus nie mówił, nie zaczerpnąwszy wcześniej od Ojca w Duchu. Głupio nie gadał. Złych słów nie mówił, w przeciwieństwie do nas. Wyżywamy się w gadulstwie. Z każdego słowa będziemy rozliczeni – wszyscy. Lubujemy się w gadulstwie. Często robimy sobie takie wycieczki. Zwróćmy uwagę, drogie siostry i drodzy bracia, że potrafimy mówić o niczym, a nie umiemy mówić o wszystkim, czyli o Bogu. Mamy dar słowa, któremu trzeba przywracać wartość. Nie będziesz wzywał imienia Boga swego nadaremno, do czczych rzeczy. Musimy przywrócić wartość kontaktom z Bogiem – wprowadzić właściwą relację. Może jej brakuje? Może jest tak, że mówimy do Pana z pozycji siedzącego w fotelu? Z pozycji luzaka? – chociaż wcale niee chodzi o to, byśmy byli sparaliżowani, wystraszeni.
Świetnie sobie radzimy w mówieniu o różnych drobnych rzeczach. Byłem ostatnio u fryzjerki i szczególnie zwróciła moją uwagę zasłyszana tam rozmowa: Tylko pamiętaj, nałóż sobie krem na włosy, jak będziesz szła spać. Dziewczyny się rozumieją: baleyage i inne „zjawiska”. Jaka swoboda w komunikowaniu treści! Tak sobie pomyślałem: Panie, dlaczego nie mamy takiej swobody w mówieniu o Tobie? W dzieleniu się tym, że jesteś obecny pośród nas? Czemu jesteśmy tacy rozgadani w innych rzeczach, pewnie pięknych, cudownych, bo to jest ogromne przeżycie, kiedy patrzy się na panie siedzące w fotelach u fryzjera J. Czemu nie ma tego ogromnego przeżycia w klimatach związanych z Panem Bogiem? Gdy przyjdzie nam coś mądrze powiedzieć o Panu Bogu, jesteśmy jak niemowy.
Westchnął i rzekł do niego: "Effatha", to znaczy: "Otwórz się". Szczególnie kocham i uwielbiam Pana za to słowo. Otwierało mi wiele razy oczy i serce jako ogromna łaska. Szczególnie w trudnych zmaganiach w latach seminaryjnych, kiedy ciężar mojego zmagania spotkał się z tym słowem: Effatha. Bóg mówi: Otwórz się,  kiedy często pod presją różnych, pewno pobożnych zachęt: Otwórz się, powiedz coś, odpowiadałem: Nie, Panie, Ty pomódl się we mnie: „Otwórz się”. Chodzi o przełożenie ciężaru na Pana: Zrzuć swą troskę na Pana, a On cię podtrzyma. To się nazywa zrzucić swą troskę na Pana. To nie znaczy: wyluzuj z Panem, ale proś, aby On się pomodlił w Tobie: Otwórz się.
 Zaraz otworzyły się jego uszy, więzy języka się rozwiązały i mógł prawidłowo mówić. To zaraz, które oznacza natychmiastowe działanie Boga, nie jest przypisane historycznie tylko do głuchoniemego. Przypisane jest w tej chwili do tego słowa, które próbujemy rozważyć, nad którym próbujemy się pochylić. To się dokonuje tu i teraz. I to jest kolejne zaproszenie do pytania, a jednocześnie zadania. Przestań bełkotać przed Panem Bogiem: Zmienię się, zrobię to teraz już na pewno. Zacznij, droga siostro i drogi bracie, prosić: Panie módl się we mnie: „Otwórz się”. Panie, Ty, nie ja – nie jak Piotr w wieczerniku, który wołał: Wszyscy cię opuszczą, ale nie ja.Tylko Ty wiesz, jak dotknąć, jak do mnie przemówić. Ty, Panie.
Taki Pan do nas przyszedł. Taki Pan jest obecny pośród nas. Taki Pan dysponuje mocą Ducha Świętego i taki Pan chce uwielbić Ojca.
Przerażające jest to, co może stać się naszym odkryciem, że prosimy i nie otrzymujemy. Przerażające jest to, że słyszymy, że zaraz otworzyły się jego uszy, a nasze się nie otwierają. Dlaczego jest przerażające? Niewykluczone, że dlatego, że my często nie chcemy uwielbić Ojca w naszych chorobach. Że my naprawdę nie chcemy uwielbić działania Boga w tym, co dzieje się w naszym życiu. Nie chcemy uwielbić Go w naszych zmaganiach.  Chcemy nieźle wypaść. Chcemy, żeby było po naszemu. Chcemy za wszelką cenę zerwać owoc z drzewa poznania dobra i zła i powiedzieć: To będzie dla mnie dobre. Jak mi uzdrowisz syna, córkę, to będzie dla mnie dobre. Nie to, że muszę dojrzewać przy znoszeniu takiej, a nie innej relacji. Nie, to nie będzie dobre, Panie. Będzie dobre, jak załatwisz to tak, jak ja chcę. Nie to, że muszę dojrzewać, w ogniu być próbowanym w sytuacjach, które mnie przerastają i powalają na ziemię. Nie, to nie jest dla mnie dobre. Ja wiem, co jest dla mnie dobre, bo zerwałem owoc.
Oczywiście moglibyśmy tutaj wstać i powiedzieć: Ksiądz chyba nie wie, w jakiej jestem sytuacji. Nie wiem, ale Pan wie. To jest Jego słowo, nie moje. Ale jakby ksiądz wiedział, ile ja już z prosiłem... Nie wiem, ile prosiłeś. On wie i mówi do ciebie. Ale ksiądz nie wie, że ja już nie wytrzymam... Nie wiem. On wie i mówi.
Tutaj może się obudzić albo postawa przyprowadzenia siebie do Jezusa, albo postawa wściekłości – demonicznej wściekłości: Dosyć! Nie chcę tego słyszeć. Wiem, kim jesteś: Święty Boży. Przyszedłeś mnie zgubić. Bądź szukamy pseudoschronienia w  schronisku, które nie ma dachu – w obojętności.
Po przyjacielsku, choć bardzo zdecydowanie przechadza się Pan w swoim słowie. Młodzi mówią często, że ktoś się wozi, to znaczy, wykorzystuje, czy pokazuje co to nie on. Pan się nie wozi. On się przechadza w swoim słowie. To jest ogród, w którym się przechadza. Słyszymy Jego kroki. Może jeszcze nie doświadczamy Jego dotyku, ale słyszymy kroki. Przychodzi do nas, żeby i nasze ucho usłyszało, nasz język mądrze przemówił, bo relacje z Panem opierają się na słowie.
Jezu, wybacz jeśli przegadałem Twoje słowo. W Twoim miłosierdziu pokładam nadzieję i zawierzam działaniu Twojego Ducha, w którym chcesz uwielbić Ojca, to rozważanie i tych, którzy zdecydują się do niego sięgnąć. Proszę Cię, Panie, weź na bok, osobno od tłumu, moich braci i moje siostry, mnie. Zechciej włożyć palce w moje uszy, w uszy moich sióstr i braci. Zechciej dotknąć mojego języka i przy mnie spojrzyj w niebo. Westchnij razem z moimi bólami i do mnie też powiedz: Effatha – Otwórz się. Niech się tak stanie, Panie, prosimy.
Pozdrawiam w Panu – ks. Leszek Starczewski.