Dzielmy się Dobrym Słowem na 26.02.2009 r.

W perspektywie wiecznie młodej miłości

  Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie: będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie.

 


Dla wielu ludzi jednym z dowodów przeciw istnieniu Boga są cierpienie i śmierć, rzeczywistość nieodzownie wpisana w życie każdego człowieka. Jak nieraz już wspominaliśmy – każdy ma swoje cierpienie, każdy niesie krzyż – nie każdy ma na nim Chrystusa.

 

Chrystus, przychodząc do swoich uczniów, stawia ich wobec tej rzeczywistości. Konfrontuje ich z największą przeszkodą w odkryciu Boga, jaką jest dla człowieka problem cierpienia i śmierci. Nie zamierza wygłaszać na ten temat jakiegoś referatu czy pouczenia, nie pisze życzeń ani wskazań, które mogłyby cierpienie, śmierć wyjaśnić, ale bierze je na siebie. Zapowiada, że taka rzeczywistość dotknie także Jego: Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie: będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie.

Chrystus uprzedza to, co się stanie. Tym samym przesyła uczniom podwójną prawdę, podwójną informację. Po pierwsze jest Kimś, kto wie, co jest za zakrętem. On ogarnia to, co jest poza zasięgiem człowieka. Po drugie: panuje nad sytuacją, w pełni świadomie podejmuje każdy swój dzień i wie, do jakiego celu zmierza. Musi wiele wycierpieć. Najwidoczniej inaczej się nie dało.

My, jako chrześcijanie i katolicy, często jesteśmy postrzegani jako piewcy cierpienia, krzyża, smutku, umartwień. Niejednokrotnie rzeczywiście tak postępujemy. Nasze uczestnictwo w wierze rzadko kiedy naznaczone jest radością – pełnią przeświadczenia, że moja egzystencja nie zmierza do nicości, że nie jest równa życiu komara czy innego owada, insekta. Lubimy kolekcjonować cierpienia i prześcigać się w tym, kto ma ich więcej.

Przypominam sobie z lat młodzieńczych, że to była jedna z dwóch rzeczy, które napawały mnie buntem wobec Pana Boga. Nie mogłem się pogodzić z tym, że Jego wyznawcy są ciągle przygnębieni. Poznawałem to uczestnicząc jako lektor w Eucharystii i słuchając różnego rodzaju pieśni, przypominających raczej udział w sekcji zwłok, a nie w radości zmartwychwstania, do której dochodzi się przez cierpienie. Drugą blokadą była sztuczność często wywoływana przez ruchy religijne, kiedy ktoś miał uśmiechać się na życzenie, na rozkaz.

Tymczasem Chrystus chce, aby przeżywać wszystko w łączności z Nim, aby nie czekać na cierpienie ani nie wymuszać na sobie uśmiechów, tylko to, co się dzieje, przeżywać tak, jak potrafimy, jednocząc się z Nim, czyli przeżywając to ze względu na Niego, wpatrując się w Chrystusa, który w realiach w wierze nam przewodzi i ją wydoskonala.

Chrystus przed swoimi wyznawcami bardzo jasno stawia sprawę: będzie wiele cierpiał, zostanie odrzucony, zabity i trzeciego dnia zmartwychwstanie. To wszystko musi się stać. Przed chwilką pytał uczniów, za kogo Go uważają ludzie. Generalnie panowało przekonanie, że to jest Ktoś posiadający wszelkie cechy charakteryzujące Mesjasza – tego, na którego ludzie czekali. Tu panowała zgodność, ale nie wszyscy mieli takie wyobrażenia Mesjasza, jak Go przedstawiał Chrystus mówiący o odrzuceniu. Jak można odrzucać Kogoś, kto daje dobro, uzdrawia, leczy, ma potężne słowo, zaciekawia ludzi, podnosi na duchu? – Można! Jezus z całą świadomością mówi o tym i taki obraz stawia przed swoimi wyznawcami.

Ten, kto idzie z Jezusem, nie jest człowiekiem skazanym na cierpienie, krzyż, odrzucenie czy śmierć. To człowiek, który w kluczu miłości, jaką w Chrystusie objawia Bóg, przyjmie odrzucenie, przyjmie zabicie i przyjmie zmartwychwstanie. Chodzi o spojrzenie na swoje życie w perspektywie miłości wiecznie młodej, zwycięskiej, zmartwychwstałej.

Jeżeli ktoś pragnie przyjąć taki styl życia, to nieodzowne jest, aby wpisał w nie zmaganie z tym, co nie chce przyjąć miłości w wersji przedstawionej przez Boga, nie podejmuje wysiłku przekonywania i przełamywania siebie w miejscach, w których chciałbym się zamknąć na bezinteresowną, nieodwołalną miłość Boga. Mam się na nią otworzyć.

Chrystus mówi: Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Jezus nie przewiduje, że może tak się stać, że trzeba będzie walczyć z samym sobą i z tym, co w nas jest małoduszne, co stanowi pokusę niewiary, obojętności, znudzenia się relacjami z Panem Bogiem. Mówi tylko, że tak będzie, że tak się stanie, że każdego dnia mogą się pojawiać i pojawią się różne przeszkody, które ujął w obrazie krzyża. To nie jest jedna z możliwości: słuchajcie, ewentualnie może się coś takiego zdarzyć. Nie! Po prostu to się zdarzy! To jest wpisane w chodzenie za Nim. Bo kto chce zachować swoje życie, kto chce je urządzać według tego, co małoduszne, małostkowe, straci je. Natomiast ten, kto straci życie z Jego powodu, kto będzie umierał dla przejawów egoizmu, zwracania na siebie uwagi za wszelką cenę – ten zyska, zachowa życie, będzie je miał w wieczności. Bo cóż za korzyść ma człowiek, jeśli cały świat zyska, a siebie zatraci lub szkodę poniesie? – pyta Chrystus. I z tym pytaniem nas zostawia.

Jeżeli rzeczywiście pragniemy iść za Nim, to znaczy, że wybieramy życie w obfitości, nastawione na pełnię radości, niczym niezagrożone.

Aby tak się stało, słowo Boże przez Mojżesza przypomina nam dzisiaj, żeby kochać Boga, słuchać Jego głosu, lgnąć do Niego. Bo tu jest życie, tu jest twoje miejsce, droga siostro i drogi bracie. Rozkazuj sobie uczyć się miłości, wychodzić z tego, co małostkowe, do tego, co wielkoduszne, co otwarte; z tego, co zamknięte, do tego, co otwiera cię na Pana Boga. Nakazuj sobie, bo to jest środowisko, w którym rzeczywiście rozkwitasz, pomału, dzień za dniem, stajesz się bardziej kimś – kimś takim jak Chrystus, gotowym przyjąć miłość i przekazywać ją dalej.

Pozdrawiam w Panu – ks. Leszek Starczewski.