Dobre Słowo na 9.12.2008 r.

W ramionach dobrego Pasterza

Kiedyś w jednej z telewizji komercyjnych rzuciłem oczkiem na program nagrywany na żywo. Towarzyszono kamerą różnym zachowaniom ludzi na ulicy w Krakowie. Zarejestrowano na przykład grupkę chłopców, dość rezolutnych, rozbrykanych, którzy szaleli, krzyczeli, kopali kosze. Wyglądali na pewnych siebie – co to nie oni. W pewnym momencie stanęli koło przystanka. Były tam zabezpieczenia informujące o wykopie. Ale jeden z nich tego nie zauważył – kamera świetnie to ujęła – i chciał kopnąć kosz na śmieci stojący obok. Zamachnął się tak, że nagle wpadł do rowu. Wtedy zrodziła się błyskawiczna modlitwa: Jezuuuu!!! Nieraz różnego typu okoliczności powodują nagły przypływ pobożności w człowieku.

 

Za chwilę nastąpiła interwencja karetki, bo dół był dość głęboki. Młodzieniec, do tej pory bardzo silny, mocny – z gatunku co to nie on, życie jest po to, by się wyszaleć, nikt mu nie podskoczy – nagle potrzebował pomocy. Przyjechała karetka i go zabrała. Okazuje się, że miał łzy w oczach. Nasunęła mi się wówczas refleksja, że tak naprawdę to każdy z nas, nawet jak struga chojraka, cwaniaka, czy kogoś, kogo nic nie rusza, na każdą sytuację ma tekstu, komu nikt nie podskoczy, kto może szaleć, robić, co mu się podoba – może się pogubić, może się przejechać i zaryć w glebę.

W opisywanym przypadku nawet takiemu chojrakowi trzeba było pomóc, bo nagle okazało się, że z mocnych słów na ustach, rodzą się mocne łzy w oczach. Tak też wszyscy potrzebujemy pomocy, bo każdy z nas może się kiedyś zgubić.

Dzisiaj w Ewangelii po raz kolejny słyszymy średnio matematyczną przypowieść o zagubieniu się jednej owcy przy dziewięćdziesięciu dziewięciu nieźle się trzymających, i o pasterzu, który nie bierze kalkulatora i nie liczy, czy mu się to opłaca, czy nie. Iść czy nie iść… Nie liczy, ale zostawia dziewięćdziesiąt dziewięć, dając im bardzo ważny sygnał. Możliwe, że owce pomyślały sobie: Skoro o jedną tak się troszczy, to gdybym ja się zgubiła, to powinnam być spokojna, bo On idzie i szuka tej jednej.

Rzeczywiście jest tak, że jeśli ktoś kogoś szuka, to nie liczy się to, czy to był cwaniak, czy nie, czy mu warto pomagać, czy nie. Jeżeli ktoś mądrze kogoś kocha, to – szczególnie w momencie pogubienia się – potrafi zapomnieć o wszystkim, co się działo, o cwaniactwach, i biec tej osobie na ratunek.

Dwa lata temu byliśmy z grupą z naszej szkoły w Taizé we Francji. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Paryżu, aby zwiedzić miasto. W pewnym momencie oprowadzający nas ksiądz dyrektor poprosił, abym policzył, czy wszyscy są. Rzuciłem oczkiem i mówię: To dorośli ludzie, są wszyscy. Poszliśmy dalej. Ale w pewnym momencie ksiądz dyrektor zauważył, że nie ma jednej osoby. Skoro ksiądz tak policzył – powiedział do mnie – to trzeba szukać. Na szczęście była też pomoc, bo spotkaliśmy znajomą studentkę z Kielc, która razem ze mną poszła na poszukiwania. Wiecie, co się we mnie działo, kiedy szedłem?... – Niech ja go tylko znajdę. – Wszystko się we mnie gotowało. Przeszliśmy kawałek, dochodzimy do naszych autokarów, kierowcy wybiegają i mówią do mnie: Niech ksiądz nie krzyczy na niego. Przyszedł taki skulony. Kiedy zobaczyłem, że się znalazł, to już zapomniałem o wszystkim. Wyszedł z autobusu cały zdygany z breloczkiem w ręku. Patrzy na mnie i pyta: Chce ksiądz breloczek? Rozwalił mnie tym totalnie...

Moi drodzy, skoro – chciałbym to mocno podkreślić – człowiek potrafi szukać człowieka, skoro człowiek, kiedy nawet ten drugi mu podpadnie, odetchnie z ulgą, kiedy go znajdzie i zobaczy całego, to co dopiero Pan Bóg, który nie kalkuluje, tylko szuka?

Tutaj jeszcze jedna bardzo ważna rzecz. Św. Mateusz zauważa: A jeśli uda mu się ją odnaleźć. Św. Łukasz natomiast mówi: Szuka, aż ją znajdzie.

Św. Mateusz podkreśla coś bardzo ważnego, bo może się zdarzyć, że ktoś nie chce się dać odnaleźć, nie chce, żeby mu pomóc. Żeby kogoś odnaleźć, to ten ktoś winien pozwolić się odnaleźć. Jeżeli chcemy komuś pomóc, to ten ktoś powinien chcieć pomocy.

Tu jeszcze jeden przykład. Przyjaciółka Jana Pawła II, pani Wanda Półtawska, opowiadała, że kiedyś, gdy jeszcze Jan Paweł II był fizycznie obecny pośród nas, jechała go odwiedzić. Jedna z koleżanek z Krakowa dała jej zdjęcie męża, który nadużywał alkoholu, przez co nie był budującym przykładem dla swojej rodziny. Poprosiła ją: To jest mój mąż. Przekaż to zdjęcie Papieżowi, żeby pomodlił się za niego (nawiasem mówiąc, kardynał Dziwisz wspominał, że na osobistym klęczniku Papieża było mnóstwo różnych intencji z fotografiami, które Jan Paweł II błogosławił i przedstawiał Panu Bogu).

Pani doktor Wanda Półtawska pojechała z tą fotografią. Dając ją Ojcu Świętemu, powiedziała: Jakby Ojciec Święty mógł się pomodlić za tego biednego człowieka. Ojciec Święty spojrzał i powiedział coś niesamowitego: Ale Pan Bóg mu nie pomoże. Pan Wanda opowiadała, że przeżyła szok: Jak to? A Ojciec Święty wyjaśnił: Bo on nie chce pomocy.

Teraz pewnie łatwiej będzie nam zrozumieć słowa: Jeśli uda mu się ją odnaleźć. Można kogoś odnaleźć, ale ten ktoś nie będzie chciał wrócić. Można komuś bardzo chcieć pomóc, ale ten ktoś nie chce pomocy. A wtedy nie pozostaje nic innego, jak tylko cierpliwie, długo, wytrwale modlić się, żeby coś w nim pękło, coś w nim się skruszyło.

No i zdawałoby się, że to koniec rozważań. Moglibyśmy powiedzieć, że fajnie, iż mamy takiego dobrego Pasterza, fajnie, że chce nas przyjąć, a w sakramencie pokuty i pojednania szuka nas najskuteczniej. Ale ten dobry Pasterz mówi jeszcze: Ej, szukajcie się nawzajem. Nie udawajcie, że nie widzicie, jak ktoś się zgubił w klasie, bo zaniedbał się w nauce. Nie zbijajmy się z tych, którzy się pogubili, bo brakło im kultury i czasem uprawiają żałosną żenadę na lekcjach, żeby tylko ich ktoś zauważył. Sobie nawzajem, tak jak Pasterz, udzielajmy pomocy.

Panie Jezu, dziękujemy Ci za to, że nam przypominasz tę bardzo ciepłą i piękną prawdę, że szukasz. Pomagaj nam, abyśmy chcieli się odnajdywać w Twoich ramionach – w ramionach dobrego Pasterza.

Pozdrawiam w Panu – ks. Leszek Starczewski.