"Dzielmy się Dobrym Słowem" na 27.12.2008 r.

Ku pełni miłości

                Miłość jest możliwa. Miłość pokonuje wszystkie przeszkody, byle objawić się jako siła wpływająca w sposób twórczy na życie człowieka.

Miłość jest możliwa. Tę miłość Bóg chce dawać. Tej miłości chce poświęcać się cały w swoim Synu, Jezusie Chrystusie.

Świętujemy narodziny małej miłości, w której Bóg chce uczyć i wychowywać człowieka, narodzonej w Jezusie Chrystusie.

W oktawie Bożego Narodzenia staje dziś przed nami kolejna osoba, która tę miłość nam ukazuje. Jest nią apostoł i ewangelista Jan. Przypisujemy mu określenie umiłowanego ucznia. Przyjmuje on pod krzyżem Matkę pięknej miłości – Maryję.

Zestawienie dzisiejszych czytań oraz przywołanie osoby Jana apostoła i ewangelisty, w pierwszym brzmieniu, w pierwszym wrażeniu, wydaje się kolejnym zgrzytem w oktawie Bożego Narodzenia. Nagle w Ewangelii słyszymy o świadectwie zmartwychwstania, podczas gdy tuż przed chwilą jawił się przed nami Jezus malusieńki, owinięty w pieluszki i tulony w stajence betlejemskiej do serca Maryi.

Jest to jedynie powierzchowna interpretacja, bo pełnia miłości nie objawia się wyłącznie w cierpieniu, o czym wczoraj przypominał nam św. Szczepan. Pełnia miłości objawia się w otwartym niebie, które staje się dla nas miejscem docelowym dzięki zmartwychwstaniu Chrystusa. Dlatego mówić o miłości możliwej, nieustannie obecnej, miłości, której warto się uczyć, otrzymywanej na czas życia, by ją przyjmować i przekazywać dalej, to mówić o pełnym wymiarze Bożego Narodzenia.

Św. Jan apostoł przedstawia miłość w sposób niezwykle konkretny, namacalny: To wam oznajmiamy, co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce, bo życie objawiło się.

Jan apostoł w imieniu świadków Życia, słowa, które stało się Ciałem, składa świadectwo. Jednocześnie bardzo wyraźnie przekazuje nam prawdę o tym, co najbardziej otwiera na miłość, czyli o osobistym jej doświadczeniu. To on usłyszał o słowie życia. Słyszeć słowo życia i usłyszeć o nim, to znaczy skonfrontować serce z zaproszeniem do wiary. To on patrzył własnymi oczami na słowo, które stało się Ciałem, na widzialną Miłość, możliwą do rozpoznania. To on dotykał swoimi rękoma, doświadczał sercem objawionej Miłości. To przecież Jan spoczywał na Sercu Jezusa. To Jan z Serca Jezusa przyjął miłość i przekazał ją dalej, bo właśnie ta miłość pozwoliła mu stać po krzyżem Chrystusa, wytrwać jako jedynemu, najmłodszemu z apostołów. To Jan ukazuje nam w sposób bardzo wyraźny, moc miłości, której dochowa się wierności – nie tylko na weselu w Kanie Galilejskiej, nie tylko podczas dokonujących się cudów, ale również w miażdżącej próbie, jaką jest krzyż.

Jan dochowuje wierności i uczy nas przez to jednej z najważniejszych cech miłości, czyli tego, że jest ona nieodwołalna, że dochować jej wierności w sytuacji krytycznej, oznacza odkryć jej nową moc.

Myśmy je widzieli, o nim świadczymy i głosimy wam życie wieczne, które było w Ojcu, a nam zostało objawione.

Jan głosi miłość, bo pokolenie pokoleniu ma przekazywać prawdę o miłości, która jest możliwa, widzialna, nieodwołalna. Jan głosi, bo każde ludzkie serce potrzebuje, żeby zostało mu w głoszeniu objawione działanie miłości, która jest możliwa.

Droga siostro i drogi bracie, sporo w dzisiejszym rozważaniu słyszysz o miłości, sporo o niej mówi się w życiu. Co rusz jakaś piosenka, utwór literacki, przedstawia tęsknotę za miłością. Nie mamy jej dosyć. Jeżeli nużymy się miłością, to tak naprawdę nie nużymy się jej mocą, ale niewłaściwym, zbyt słodkim bądź zbyt wymagającym jej przedstawianiem.

Jan składa świadectwo. Potrzebne jest świadectwo złożone miłości: oznajmiamy wam, cośmy ujrzeli i słyszeli, abyście i wy mieli łączność z nami.

Miłość wprowadza w relację. Tylko w relacji z drugą osobą można doświadczać miłości i ją rozwijać. Nikt z nas nie zostanie pozostawiony sam sobie. Nawet gdyby bardzo tego chciał, wokół niego nieustannie będzie rozbrzmiewała zachęta do otwarcia serca na miłość. Schniemy bez relacji z drugą osobą. Schniemy bez miłości. Czasem Pan Bóg dopuszcza sytuacje, w których w sposób gwałtowny tracimy kontakt z innymi osobami – niejako zostajemy przyparci do muru w samotności różnych, bardzo krzywdzących, raniących nas zdarzeń, po to, by odkryć obecność osoby, która nas kocha – w naszym sercu, w konkretnym doświadczeniu zranienia, bólu, cierpienia czy nawet masakry.

Miłość jest możliwa. W trudnych sytuacjach szczególnie chce się uaktywnić poprzez tęsknotę, wołanie czy też wylanie swojego serca w potoku łez – wylewaj swe serce jak wodę przed Pańskim obliczem. Powstań, wołaj po nocy przy zmianach straży. Tę prawdę przekazuje nam słowo Boże w Księdze Lamentacji.

Potrzebujemy relacji, potrzebujemy łączności między sobą, jako tymi, którzy uczą się wierzyć miłości objawionej w słowie, ale przede wszystkim poprzez relację, w jaką jesteśmy wprowadzani z Ojcem i Jego Synem, Jezusem Chrystusem.

Św. Jan dodaje: A mieć z nami łączność znaczy: mieć ją z Ojcem i z Jego Synem Jezusem Chrystusem. Piszemy to w tym celu, aby nasza radość była pełna, aby nasze serce czerpało ze źródeł radości, a nie czekało na dowody miłości w postaci chwilowych pocieszeń, doznań czy dobrego samopoczucia, rozumienia świata. To za mało. Aczkolwiek bardzo tęsknimy za tym, żeby została nam dana jakaś ulga. Pan Bóg o tym wie. Nie szarpie się z nami o ulgę dla naszego serca. Chce tylko, by to serce prawdziwie przed Nim pękało, bo tylko serce pęknięte przed Bogiem może być przez Niego uleczone. Tylko serce zranione i otwarte w zranieniu przed Bogiem, może być przez Niego uleczone i uzdrowione.

Bóg chce naszej radości, ale radości trwałej, pełnej, niezniszczalnej. Tej radości możemy się nauczyć tylko wówczas, kiedy przechodzimy także przez krzyż. Nie byłoby radości wiecznej, niezniszczalnej, gdyby nie było zniszczenia Chrystusa na krzyżu – zniszczenia po ludzku. Nie byłoby zachęty do uczenia się miłości i tak częstego mówienia o niej, gdyby nie szkoła miłości, w jakiej Chrystus formował swoich uczniów.

Miłości nie da się nauczyć od razu i nie da się jej zdobyć w sposób stały, jednorazowy. Zwróćmy uwagę, że Chrystus oddając życie na krzyżu, nie widziała żadnych owoców miłości, ewentualnie poza Janem, niewiastami, a w sposób szczególny stojącą pod krzyżem Maryją. To były takie małe owoce, jaskółki, bardzo kruche zwiastuny miłości, ale to było wszystko, co wtedy dało się zaobserwować.

Droga siostro i drogi bracie, ucząc się miłości, z pewnością przeżywasz chwile, w których wydaje ci się, że zostałeś zniszczony, zmasakrowany, skompromitowany, że właściwie wszystko, co do tej pory robiłeś, było jedną wielką mistyfikacją, błędem, przegraną. Tymczasem te chwile potrzebne są, żeby odkryć, jak bardzo miłości jest potrzebny krzyż i cierpienie – nie dla siebie samego, nie krzyż dla krzyża, nie cierpienie dla cierpienia, ale dla zmartwychwstania, dla życia. Dla zmartwychwstania potrzebna jest śmierć.

Dlatego dziś w Ewangelii słyszymy świadectwo składane przez św. Jana, któremu przypisujemy miano umiłowanego ucznia. Ujrzał i uwierzył, zobaczywszy leżące płótna. Uwierzył miłości pokonującej także cierpienie i śmierć.

Droga siostro i drogi bracie, miano umiłowanego ucznia nie jest zarezerwowane dla Jana apostoła i ewangelisty. Traktujemy go jako przedstawiciela Kościoła, któremu Jezus daje pod krzyżem Matkę. Tak też określenie umiłowany uczeń, to nazwa każdego, kto podjął zaproszenie do wiary w miłość objawioną w słowie. I my jesteśmy umiłowanymi uczniami. To określenie pojawia się dlatego, że każdy z wyznawców Chrystusa staje się Jego umiłowanym uczniem, bo tylko mądra miłość potrafi zmieniać serce człowieka. Jej zasadniczą cechą jest nieodwołalność, wierność, a pełnym wymiarem – wieczność. Taka miłość pokona wszystkie przeszkody, bo jest możliwa do nauczenia się i odkrycia.

Na ile, droga siostro i drogi bracie, sięgając po słowo, budzisz w sobie świadomość, że uczysz się miłości?

Na ile odkrywasz, że miłość niesie pełną radość – nie radość cząstkową, chwilową, na czas, który tobie się wydaje stosowny, ale pełną?

Na ile krzyż oraz cierpienia, nieodzownie wpisane w miłość, jak w różę kolce, stają się dla ciebie okazją do tego, by tym bardziej kochać i prosić Pana, by obdarzył cię łaską miłości?

Panie, dziękujemy Ci, że pokonując przeszkody, objawiasz miłość, możliwą także i dziś. Dziękujemy Ci, że objawiasz się jako Ten, który traktuje nas jako swoich ukochanych braci i ukochane siostry.

Pomóż nam, Panie, z tą miłością, z którą zwracasz się do nas, patrzeć na siebie, jakkolwiek teraz wyglądamy.

Pozdrawiam w Panu – ks. Leszek Starczewski.