"Dzielmy się Dobrym Słowem" na 16.12.2008 r.

Kiedy się nam czegoś nie chce

                Nie chce mi się mówić kazania, ale powiem. Nie chce wam się słuchać, ale wysłuchacie. Zobaczymy, kto pierwszy uśnie – ksiądz czy wy… Zdarzyło się wam być na kazaniu, na którym ksiądz usnął? Jeśli nie, to dzisiaj jest promocja. Zdarza się to w konfesjonale, zwłaszcza w trudnym czasie, na przykład kiedy mnóstwo ludzi odkłada spowiedź na ostatnią chwilę – choćby przed Wigilią. Człowiek często robi tak, że wbiega na chwilę do sklepu, kupuje jakiś prezent, przy wyjściu bierze gumę do żucia, w ramach promocji jakieś ciastko, później wpada do kościoła, kupuje sobie spowiedź itd. A ksiądz siedzi przez dłuższy czas, czeka i wówczas może zdarzyć się, że i księdzu jedna powieka szepnie do drugiej: Zamknij się. W takich sytuacjach trudno powiedzieć, co zrobić. Niektórzy mówią, żeby dać księdzu znać delikatnie, że jestem, inni są zdania, żeby w ogóle go nie ruszać, nie dotykać, tylko poczekać, aż ksiądz przyjdzie do siebie.


                Trzeba by zrozumieć, że i ksiądz w takich dniach, tygodniach, kiedy tych spowiedzi jest dużo, może usnąć.

                Zobaczmy, że często nam się wiele rzeczy nie chce. I to nie jest nic nienormalnego. Dopóki widzimy, że nam się nie chce, to jeszcze jest wszystko w porządku, bo wówczas mamy szansę zrobić z tym coś dobrego. Problem zaczyna się wtedy, kiedy nam się nie chce, a my udajemy, że nam się chce i stwarzamy pozory, czyli gramy, że wszystko jest w porządku.

                Jeżeli w relacji dwóch koleżanek jedna drugiej powiedziała o dwa słowa za dużo, lub w relacji dwóch kolegów, jeden drugiego zaprowadził o dwa mosty za daleko, i ci, którzy zostali źle potraktowani, udadzą, że nic się nie stało, to pozwala się tej drugiej osobie, żeby jeszcze bardziej rolowała, czyli raniła innych. W takich sytuacjach mówi się stop. W pewnym momencie, kiedy ktoś przekracza swoim zachowaniem granicę, powinniśmy powiedzieć stop.

                Pierwsza bardzo ważna prawda wypływająca z dzisiejszej Ewangelii mówi, że rzeczy trzeba nazywać po imieniu. Jeśli mi się nie chce, to trzeba to powiedzieć, a nie udawać, że mi się chce. Jeżeli marudzę, to trzeba się wymarudzić – najlepiej się wymarudzić przed Panem Bogiem. Z Panem Bogiem jest tak, że przy Nim – jest to jedyne zezwolenie na to – możemy nawet plotkować, obgadywać wszystkich. Ale tylko z Nim. Bo wiesz, Panie Boże, tę Gośkę to bym najchętniej… – i tu leci litania wcale nie do wszystkich świętych. Panie Boże, jeśli Tomek jeszcze raz to powie przy całej klasie, to…

                Jeżeli mówię to Panu Bogu i przedstawiam zgodnie ze stanem faktycznym, to ze mną i z moją relacją do Pana Boga jest bardzo dobrze. Mam wypowiedzieć wszystko do ostatniego zdania, a potem postawić kropkę. Jeżeli nie wypowiadamy wszystkiego przed Panem Bogiem, to obróci się to przeciwko nam, przeciwko kolegom, bo jeśli sobie czegoś nie wytłumaczymy, to będziemy się źle zachowywać także względem drugiej osoby. Jeżeli ktoś nam czegoś nie wytłumaczy, to będziemy źle zachowywać się względem innej osoby.

                Dziś w Ewangelii słyszymy krótką przypowieść o dwóch synach. Ojciec posłał ich do pracy w winnicy – aby obcinali niepotrzebne liście, bo gdy winna latorośl ma za dużo liści, trzeba je usuwać, aby krzew przynosił obfitszy owoc. Jeśli robicie coś dobrego, a jest koło was ktoś mądry, to będzie was przycinał, dopingował: Jeszcze trochę, nie daj się…

                Jeden znajomy ksiądz, kiedy wstawał rano i mu się nic nie chciało, to patrzył w lusterko i mówił sobie: Romek, nie daj się! Kiedy budzicie się rano, to także możecie sobie powiedzieć kilka słów zachęty.

                Ojciec posłał synów do winnicy, żeby w niej pracowali. Pierwszy z synów strzela klasycznym tekstem: Tak, panie, pójdę. Drugi nawet nie wybrał pakietu, który, jak podejrzewam, wielu z was by wybrało, sprowadzając do domu coś gorszego niż choroba wściekłych krów, czyli zarazę. Bo kiedy na przykład proszą o coś rodzice lub nauczyciele, to często sprowadzamy tę zarazę mówiąc: Zaraz! Jeden zaraz, drugi zaraz i wychodzi zaraza.

                Drugi syn nie wybrał pakietu zarazy, tylko powiedział wprost: Nie chcę, nie pójdę.

                W jednym filmie jest scena, kiedy dziewczynka miała sypać kwiatki na Boże Ciało i w czasie prasowania przypaliła się jej sukienka. Musiała założyć inna. Wstała i krzyknęła: Nie pójdę w tej sukience! Nie pójdę!

                Syn mówi ojcu: Nie pójdę. Jednak później opamiętał się i poszedł. Natomiast ten, który powiedział: Tak, pójdę, nie poszedł. Przemyślał rzeczy, które się w nim działy.

Czego uczy nas Pan Jezus oprócz tego, co powiedzieliśmy? – Nazywaj rzeczy po imieniu, zmienią się w oka mgnieniu. Ale nazywaj po imieniu. Jeżeli na przykład twoja koleżanka ma na imię Afrodyta, a mówisz do niej Teofilko, to nie mówisz do niej po imieniu i nie dziw się, że nie przyjdzie, że się nie odwróci.

Jeżeli nie nazywam po imieniu tego, co się we mnie dzieje, to się nie zmieniam – udaję, gram. Nie lubimy, jak ktoś gra – na przykład w przyjaźni. Nie graj, bo aktorem nie jesteś, nikt ci za to nie zapłaci, a jak zapłaci, to bardzo marnie.

 

Nazywaj rzeczy po imieniu. Tego się uczymy. Od razu się nie da. Czasem strach, który ma wielkie oczy, nie pozwala nam nazywać po imieniu tego, co się w nas dzieje.

 

Druga bardzo ważna rzecz. Jeżeli naprawdę nazwiemy rzecz po imieniu i powiemy prawdziwie, że nam się nie chce, ale włączymy jeszcze wtedy myślenie do gniazdka, to zajarzymy, że czasem, kiedy mówimy nie chcę, nie oznacza, że mówimy dobrze, bo często sami nie wiemy, czego chcemy.

 

Zazwyczaj podaję przykład, który oczywiście was nie dotyczy. Dziewczynka z szóstej klasy chciała mieć chomika. Mama tłumaczyła: Kupując chomika, trzeba kupić jeszcze trociny, zmieniać wodę, sprawdzać czystość. Dziewczyna twierdziła, że bardzo chce, więc mama kupiła. W pierwszym tygodniu prawie przy nim spała. W drugim już mniej. W trzecim mama weszła do pokoju. Okazało się, że chomik nie czuje się najlepiej, a wraz z nim atmosfera w pokoju. Dziewczynka bardzo chciała mieć chomika, ale jak przyszło co do czego, to już nie tak bardzo chciała.

 

Bardzo ważna rzecz: często sami nie wiemy, czego chcemy. Jak mówię nie chcę, to trzeba jeszcze to przemyśleć.

Trzecia, ostatnia rzecz. Często, kiedy się nam nie chce, warto się przymusić. Wiem, że wydaje się nam, że przymuszanie jest bez sensu, bo na przykład, kiedy mówię, że nie czuję potrzeby, żeby pomodlić się, to nie ma sensu się modlić. To jest tak, jakby Pan Bóg był dezodorantem – jeśli czuję, to jest, jeśli nie, to nie ma. A przecież On jest, czy czuję, czy nie.

 

Podam przykład osoby, o której na pewno słyszeliście. Chodzi o Szymona z Cyreny. Szedł zmęczony z pola. Po godzinach pracy, jeszcze zobaczył kogoś z krzyżem. A w tamtych czasach zobaczyć kogoś z krzyżem, to tak, jakby dzisiaj zobaczyć skazańca ubranego w strój więźnia ze specjalną naszywką, na przykład jakiegoś mordercę. Tak w tamtych czasach traktowano kogoś, komu dano krzyż. Teraz jeszcze każą Szymonowi dźwigać krzyż po godzinach. Przymusili go do tego, lecz jestem przekonany, że dzisiaj tego nie żałuje. Dlaczego? – Bo tradycja Kościoła mówi, że Szymon z Cyreny miał dwóch synów: Aleksandra i Rufusa. Oni po jakimś czasie zostali biskupami w Kościele. Coś tam musiało zostać w Szymonie, co przekazał rodzinie. A nawet gdyby nie było tej wzmianki, to dzisiaj, kiedy widzi już Pana Jezusa – ufamy, że tak jest – na pewno nie żałuje. Dlatego czasem warto się przymusić.

 

Na koniec, w ramach promocji, przykład odnośnie do zachowania małych dzieci, które proszą o coś rodziców w sklepie, rzucają się na ziemię, uderzają nogami, rękami i krzyczą, że chcą to mieć – mali terroryści, małe Bin Ladenki.

Widziałem na własne oczy taką reklamę. Wchodzi do sklepu mama z małym brzdącem. W dziecku budzi się już mały Bin Laden, bo wypatrzyło na półce grę komputerową. Rośnie w nim napięcie, żeby dobiec do lady. Dochodzi, a tu mama uprzedza go, rzuca się na ziemię i krzyczy: Nie kupię ci, nie kupię ci!!!

 

Zatem czasem przez taki myk można komuś dać do myślenia, co to znaczy zrobić się małym  Bin Ladenkiem dla rodziców.

 

Kiedy więc usłyszycie – a może się tak zdarzyć przed świętami – od mamy: Synu, pomóż mi, córko, wzięłabyś pokroiła to, co tam leży…, to przemyślcie waszą odpowiedź, bo tuż przed świętami będzie się działo dużo rzeczy. Wszyscy będziemy bardziej podenerwowani. Tego, który chce się narodzić – Chrystusa – bardzo nie znosi Jego przeciwnik, czyli diabeł, który będzie kombinował, żeby przez małe nerwy zakłócić nam święta. Czuwajmy i myślmy nad tym, co się w nas dzieje, kiedy się nam czegoś nie chce.

Pozdrawiam w Panu – ks. Leszek Starczewski.