"...Dobrym Słowem" 5.10.2008 r. XXVII niedziela zwykła, rok A

Owocować radością i miłością

Iz 5, 1-7; Ps 80; Flp 4, 6-9; Mt 21, 33-43

Jeżeli komukolwiek zależy na tym, byśmy czerpali z życia radość, to pierwszym na liście jest Bóg. To On w swoim Synu mówi, że chce, aby Jego radość w nas była i aby radość była pełna, czyli nie pusta, przemijająca, związana z tym, co daje jakieś przelotne zadowolenie wywołane dobrym żartem, ciekawą opowiastką.

 

Owocować radością i miłością

Jeżeli komukolwiek zależy na tym, byśmy czerpali z życia radość, to pierwszym na liście jest Bóg. To On w swoim Synu mówi, że chce, aby Jego radość w nas była i aby radość była pełna, czyli nie pusta, przemijająca, związana z tym, co daje jakieś przelotne zadowolenie wywołane dobrym żartem, ciekawą opowiastką.

Bóg robi dokładnie wszystko, żeby człowiek odzyskał radość życia. Pragnie doprowadzić go do życia, w którym nie ma już zagrożenia smutkiem, cierpieniem, łzą, czyli do życia bez końca, do życia wiecznego. To nie są bajki, chociaż można odnieść takie wrażenie, kiedy słucha się Chrystusa – w kolejną niedzielę mówi o wydarzeniach z życia, jakby opowiadał jakąś bajkę, przez którą chciałby zwrócić uwagę słuchaczy, aby wyciągnęli morał. Zupełnie, jakby nie traktował ich poważnie. – Nie. Chrystus poważnie traktuje swoich słuchaczy, dlatego z całą mocą odwołuje się do wydarzeń z ich codzienności, żeby budzić w nich świadomość tego, że życie ma być pełne mądrej radości, nie pustej. Pełne siły Boga.

Patrząc na ludzi uczestniczących w niedzielnej Eucharystii, można odnieść wrażenie, że są przepełnieni smutkiem, superpowagą, że brak im na twarzy uśmiechu. Niewykluczone, że jest to spowodowane jakimś nieposłuszeństwem Bożemu słowu, choćby nawet wypowiadanemu przez św. Pawła, który dziś w Liście do Filipian pisze: O nic się zbytnio nie troskajcie, ale w każdej sprawie wasze prośby przedstawiajcie Bogu w modlitwie i błaganiu z dziękczynieniem. A pokój Boży, który przewyższa wszelki umysł, będzie strzegł waszych serc i myśli w Chrystusie Jezusie.

Może za bardzo skupiamy się na problemach, a nie na Tym, który je rozwiązuje – na Bogu? Może połowicznie traktujemy modlitwę, dlatego brakuje nam radości? Jakikolwiek byłby powód tego, że jest w nas więcej przygnębienia niż otwarcia na Bożą radość, Chrystus chce teraz budzić świadomość swoich słuchaczy, dlatego korzysta z przypowieści, zapraszających do myślenia. On nie chce mieć bezmyślnych wyznawców. Jeżeli ktoś nie myśli nad swoim życiem, to nad jego życiem myślą inni.

Chrystus korzysta z dobrze znanych sytuacji życiowych swoich rodaków, czerpie z natchnień pierwszego przymierza – Starego Testamentu – kiedy odwołuje się do wydarzeń mających miejsce w pewnej winnicy. Winnica to miejsce, gdzie rosną piękne winogrona, z których produkuje się wino. Wino w Biblii jest symbolem miłości i radości, dlatego na przykład Maryja w czasie wesela w Kanie Galilejskiej mówiąc do Jezusa: Nie mają wina, stwierdza: Słuchaj, oni nie mają radości.

Chrystus opowiada przypowieść o winnicy, której gospodarz był niezwykle zapobiegliwy, wszystko przygotował: otoczył ją murem, wykopał w niej prasę, zbudował wieżę, w końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał.

Troskliwy gospodarz przygotował wszystko. Nic tylko uprawiać i cieszyć się owocami oraz pamiętać o tym, że jest to dar, dzierżawa, czyli nie moja własność. Nic tylko żyć tak, jak się umie, korzystając z darów, zdolności, którymi Pan Bóg w życiu obdarzy.

Chrystus opowiadając tę przypowieść, odwołuje się do proroctwa Izajasza z pierwszego czytania, gdzie także jest mowa o winnicy, o przyjacielu, który miał winnicę.

Przez dzisiejszą przypowieść bardzo jednoznacznie rozbrzmiewa głos Boga, który jest przyjacielem i gospodarzem. Jemu tak bardzo zależy na ludzkiej radości i miłości, że wszystko da na każdy dzień, byśmy tylko czerpali z życia radość i miłość.

Przyjaciel mój miał winnicę na żyznym pagórku. Otóż okopał ją i oczyścił z kamieni, i zasadził w niej szlachetną winorośl; w pośrodku niej zbudował wieżę, także i kadź w niej wykuł. I spodziewał się, że wyda winogrona.

Jednak następujące dalej wydarzenia są zaskakujące.

Gdy nadszedł czas zbiorów, posłał swoje sługi do rolników, by odebrali plon jemu należny. Ale rolnicy potraktowali sługi jako zagrożenie. Nie chcieli słuchać, tak jak nieraz my nie chcemy słuchać Bożych pouczeń: Co mi tam jakiś ksiądz będzie mówił, coś tłumaczył. Co tam będę słuchała kogoś, kto mi powie, jak należy żyć...

Ale rolnicy chwycili jego sługi i jednego obili, drugiego zabili, trzeciego kamieniami obrzucili. Wtedy posłał inne sługi, więcej niż za pierwszym razem – gospodarz troszczy się, daje szansę – lecz i z nimi tak samo postąpili. Potem następuje decyzja niezwykle dramatyczna: W końcu posłał do nich swego syna, tak sobie myśląc: "Uszanują mojego syna" – tutaj to chyba już zareagują. Gospodarz podejmuje ogromne ryzyko – daje swojego syna. Ale – jak mówi Chrystus w przypowieści – robotnicy nie mają szacunku do syna. Mało tego, jest to ktoś, kogo pochwycono, wyrzucono z winnicy i zabito, czyli zostawiono bez pochówku. W narodzie żydowskim niepochowanie kogoś, zostawienie czyichś zwłoki, żeby sobie leżały, jest to skandal, podobnie zresztą, jak w wielu innych kręgach kulturowych.

Kiedy więc właściciel winnicy przyjdzie, co uczyni z owymi rolnikami? To pytanie jest zaproszeniem słuchaczy do myślenia, do obudzenia świadomości, że ta przypowieść nie jest bajką, nie została opowiedziana, żeby kogoś zabawić, zająć czas tym, którzy chodzą za Chrystusem. Każdy ze słuchaczy ma znaleźć w niej swoje miejsce.

Winnicą – jak śpiewamy dziś w psalmie – jest dom Izraela. Winnica to Kościół, to dar mojego życia. Gospodarz, to Bóg, który wydzierżawił mi życie. Psalmista mówi, że miarą naszego życia jest lat siedemdziesiąt, osiemdziesiąt, gdy jesteśmy mocni. Na każdy dzień otrzymujemy wszystko, co jest nam potrzebne, żeby nie tylko sprawić sobie radość, ale sprawiać ją także innym osobom, żeby im pomóc znosić trudy życia.

Sługami wysyłanymi po to, aby przypominać o owocowaniu, o przynoszeniu radości, o korzystaniu w pełni z życia przez pomaganie sobie i innym, są słowa Pisma, słowa Kościoła, w których rozbrzmiewa miłość Boga objawiona w Chrystusie. To Chrystus kieruje do nas te słowa. W tej chwili Chrystus jest obecny pośród nas. Przez wiarę da się Go rozpoznać. Bez wiary Eucharystia jest tylko spotkaniem zorganizowanym przez urzędników Kościoła, jakimi są księża. Bez wiary jest to spotkanie nawiedzonych ludzi, którzy nie mając co robić w niedzielę, przychodzą do kościoła tracić czas, zamiast siedzieć jak mumia przed telewizorem i zmieniać kanały ze słowami: Nic nie ma.

Gospodarz, czyli Bóg, ma ogromną cierpliwość – do mnie, jako księdza, i do was, drogie siostry i drodzy bracia. Gdyby postępował z nami według naszych grzechów i zaczął odpłacać nam według naszych win, niewykluczone, że dziś kościoły byłyby puste. Bóg nie postępuje z nami według naszych grzechów ani według win naszych nam nie odpłaca. Z pełną świadomością tego, co jeszcze zrobimy, ofiaruje nam kolejny dzień życia, daje następną możliwość zaczerpnięcia siły z Jego stołu.

Czy jest On żądny zapłaty, jak ów gospodarz winnicy, który czeka, aby przynosić mu owoce? Czy Bogu można coś w ogóle dodać? Czy On nie ma wszystkiego? Czy Jemu rzeczywiście chodzi o to, żebyśmy Mu zaliczyli Mszę Świętą, zrobili kilka dobrych uczynków? Czy jest On żądny krwi i ofiar? Czy rzeczywiście nosimy w sobie taki obraz Boga? – Dzisiaj Chrystus pokazuje nam Boga, który nie tyle czeka na zapłatę dla siebie, ile pragnie, abyśmy wydali owoc pomagając sobie i innym. Nasze hymny pochwalne – mówi jedna z modlitw Kościoła – niczego Tobie nie dodają, ale pobudzają nas do działania. Co my możemy dać Panu Bogu? Czym można zapłacić mamie za miłość, która nie nastawia zegarka w nocy, aby iść do dziecka, bo płacze, tylko reaguje sercem? Czym można zapłacić mamie za taką miłość, która czuwa i widząc, że dziecko jest chore, siedzi przy nim, dyżuruje? Czym możemy zapłacić Bogu? Co mamy, aby zapłacić? Odstaną, odsiedzianą Mszę Świętą, wysłuchanie mniej lub bardziej – po ludzku – udanego kazania?... Co Mu damy? – Na miłość, odpowiada się miłością. Tylko miłością. Nie ma innej skali porównawczej. Miłości pragnę – będzie wołał przez proroka Bóg – nie krwawej ofiary. Miłości pragnę, nie zaliczonych modlitw. Pragnę modlitw, w których jest serce.

To dopiero jest owocowanie, kiedy w nasze zwykłe czynności angażujemy serce: w najprostszą nawet rozmowę, zapukanie do sąsiada i zapytanie, co słychać, czyli zrezygnowanie z siedzenia jak mumia przed telewizorem i powtarzanie w kółko, że nic tam nie ma. Ale trudne, ale wielka filozofia...

Pamiętam z lekcji religii, że gdy byłem małym dzieciakiem, siostra tłumaczyła nam na różnych przykładach, jak zarabia się na niebo. Opowiadała, że pewnej bogatej pani przyśniło się, gdzie się dostanie po śmierci. Trafiła do takiej krainy, gdzie miała zrobić sobie zakupy na dalszą drogę. Była zadowolona, bo miała kilka kont w banku, dużo pieniędzy. Wzięła więc wózek i jeździła po markecie. Pozbierała, co tylko się dało. Dojeżdża do kasy, wyjmuje pieniądze, żeby zapłacić, a tu kasjerka mówi, że takich pieniędzy nie przyjmuje, bo one nie mają tutaj wartości. – Jak to, przecież mam tyle kont, tu jest potwierdzenie z banku... – Nie, nie. U nas płaci się tylko tymi pieniędzmi, które za życia ziemskiego dało się komuś drugiemu.

Tylko szklanka herbaty zrobiona komuś drugiemu będzie do odebrania w niebie. Bajka, prawda? Wielu ludzi wierzy, że to bajka dla przedszkolaków, żeby pani katechetka mogła zrealizować katechezę w przedszkolu. Ale jeżeli nie staniemy się jak dzieci, to znaczy, jeżeli nie zaczniemy patrzeć na świat jako na miejsce, w którym przemawia do nas Bóg, będziemy się z Nim mijać, bo On jest Ojcem, Tatusiem – jak Go nazywa Jezus i prosi, żebyśmy tak samo zwracali się do Niego.

Co za owoc niosę dzisiaj jako ksiądz, jako babcia, mama, córka, syn? Co za owoc mam dziś?

Nie chcę straszyć nikogo, ale co by było, gdyby dziś Pan Bóg powiedział: Słuchaj, koniec. Proszę cię, przyjdź, porozmawiajmy dziś o całym twoim życiu. – Nie, nie, mam jeszcze dwa spotkania, muszę obrać ziemniaki, dziś ktoś ma przyjść. – Nie. Ty przyjdź do Mnie w tej chwili. – Ale ja bym chciał jeszcze skończyć kazanie. – Nie, nie skończy ksiądz kazania. Proszę w tej chwili. Co masz w ręce? Co przynosisz? Jaki niesiesz owoc? Jeżeli się nie odmienimy i nie staniemy jak dzieci, nie trafi do nas to przesłanie Ewangelii z przypowieści, w której Chrystus chce budzić i budzi świadomość.

Ostatnia sprawa. Jeżeli Pan Bóg próbuje do nas dotrzeć różnymi sposobami, to warto modlić się o to, żebyśmy mieli otwarte oczy, żebyśmy nie traktowali życia jako przypadku, zbiegu okoliczności, jakiegoś fatum, ślepego losu, bo mamy już zapisane, co nas spotka, co nas czeka i nic nie robimy, tylko chodzimy jak te manekiny ruszane przez Boga, jak pingwiny, które chodzą i kiwają skrzydełkami. Nie, nie. Póki żyjemy, da się jeszcze wiele zrobić – możemy odzyskać wszystko, odwołując się do miłosierdzia i prosząc, żeby Pan Bóg oczyścił nasze oczy. W kolekcie, czyli w modlitwie przed czytaniami, modlimy się dziś słowami: Wszechmogący wieczny Boże, Twoja hojność przewyższa zasługi i pragnienia modlących się do Ciebie – dajesz więcej, niż prosimy – okaż nam swoje miłosierdzie, odpuść grzechy, które niepokoją nasze sumienia i udziel nam również tego, o co nie ośmielamy się prosić. Boże, otwórz moje oczy, żebym nie przespał życia, żebym nie wybawił się w życiu, zamiast się w nim cieszyć pełnią radości.

Święta siostra Faustyna, wspominana dziś w Kościele, była sekretarką Bożego miłosierdzia. W swoim dzienniczku zanotowała sposoby, przez które Pan Bóg próbuje dostać się do nas, żeby zwrócić naszą uwagę na Jego miłość, Jego obecność.

Powiedz grzesznikom, że zawsze czekam na nich, wsłuchuję się w tętno ich serca, kiedy uderzy dla mnie. Napisz, że przemawiam do nich przez wyrzuty sumienia, przez niepowodzenie i cierpienia, przez burze i pioruny, przemawiam przez głos Kościoła, a jeżeli udaremnią wszystkie łaski moje, poczynam się gniewać na nich, zostawiając ich samym sobie i daję im, czego pragną.

Winnica z przypowieści Izajasza doczekała takiego stanu, w którym gospodarz, przyjaciel mówi: Rozbiorę jej żywopłot, by ją rozgrabiono; rozwalę jej ogrodzenie, by ją stratowano. Zamienię ją w pustynię, nie będzie przycinana ni plewiona, tak iż wzejdą osty i ciernie. Chmurom zakażę spuszczać na nią deszcz. Dlaczego? – Bo kocham. Będę bardzo surowy, nawet się pogniewam. Boże, pogniewaj się na mnie, jak zgłupiałem, jak nie widzę śladów Twojej obecności i wydaje mi się, że świat jest przypadkiem. Pogniewaj się na mnie, aby mną wstrząsnąć, żebym obudził się i dostrzegł, że dałeś mi życie, bym się w nim cieszył pełnią radości – nie radością przelotną, krótkotrwałą.

Słuchacze Jezusa sami odpowiadają na pytanie: Kiedy więc właściciel winnicy przyjdzie, co uczyni z owymi rolnikami?» Rzekli Mu: «Nędzników marnie wytraci, a winnicę odda w dzierżawę innym rolnikom, takim, którzy mu będą oddawali plon we właściwej porze».

Historia świata zakończy się radością i sukcesem. Ktoś z tego nie skorzysta na własne życzenie. Czy Chrystus straszy nas tą przypowieścią? – Nie. Budzi świadomość, zaprasza do refleksji.

Arcykapłani i starsi ludu trafnie rozpoznali wymowę przypowieści. Nie dostrzegli jednak, że to o nich, którzy zawęzili pojmowanie Boga do obrazu stworzonego przez nich samych. Nie zawsze się modlili, ale tylko wtedy, kiedy czuli potrzebę, lub myśleli, że inni ich zauważą.

Jezu, dziękujemy Ci za słowa budzące naszą świadomość i przepraszamy za sytuacje, w których zbyt lekko do tego podchodzimy: prześpimy kazanie, przegadamy słowo Boże. Wybacz nam, Panie, w swoim wielkim miłosierdziu. Twoja hojność przewyższa wszelkie nasze oczekiwania, zasługi, pragnienia. Okaż nam swoje miłosierdzie. Odpuść grzechy, które niepokoją nasze sumienia i udziel nam również tego, o co nie ośmielamy się prosić. Przywróć nam, Panie, pełnię prawdziwej radości z życia.

Pozdrawiam w Panu – ks. Leszek Starczewski.